środa, 28 sierpnia 2013

Ostatnie życzenie

Gdy ponad rok temu zaczynałam serię o Wiedźminie (rozpoczynając od Krwi elfów), z polską fantastyką miałam bardzo niewiele do czynienia. Kunszt pana Sapkowskiego zachwycił mnie jednak, a historia Geralta z Rivii wciągnęła, jak tysiące innych osób. Egzemplarze w mojej starej bibliotece były zaczytane do granic możliwości, ale bibliotekarka zwierzyła mi się kiedyś, że nie ma serca skazać ich na przymusową emeryturę, bo wciąż ktoś je wypożycza. Z radością przeczytałam cztery pierwsze tomy, wyobraźnią nadrabiając pojedyncze braki kartek w trzeciej i czwartej części, ale… W piątej, ostatniej, brakowało połowy. Zrezygnowana i bardzo, bardzo smutna odłożyłam lekturę, obiecując sobie, że kiedyś jeszcze do Wiedźmina wrócę.

Kiedy więc w nowej bibliotece przyuważyłam tę książkę, od razu wyciągnęłam po nią moje zachłanne łapki. Tym razem mogłam zacząć od właściwego początku, tego „najpierwszego”, czyli od Ostatniego Życzenia, pierwszego z dwóch zbiorów opowiadań otwierających Sagę o Wiedźminie. 

Książkę połknęłam w jeden dzień. Bo czy da się inaczej? Szybka akcja i żywy, barwny język, sprawiają że czyta się lekko i z wypiekami na twarzy. Liczne i bardzo realistyczne opisy walk oraz miejsc sprawiają, że nadchodzi to charakterystyczne i wspaniałe uczucie bycia w książce. Przypadła mi do gustu również konstrukcja Ostatniego życzenia; poszczególne opowiadania były poprzedzone jakby przerywnikami, wprowadzeniami spajającymi je w jedną całość. Bardzo mi się podobały liczne nawiązania do klasycznych baśni, które tym razem odkrywamy w mroczniejszej, trochę surrealistycznej formie. Dowiadujemy się wiele o przeszłości Geralta. Niektóre fakty bardzo mnie zdziwiły, zapewne dlatego, że świat wykreowany w powieści znałam już wcześniej, ale niekompletnie. Na przykład zupełnie inaczej wyobrażałam sobie początek miłości Geralta i Yennefer… Ale cóż, trzeba pogodzić się z tym, że u Sapkowskiego wszystko, co piękne albo dobre, musi być skażone nutką tragedii lub cynizmu. Ma to również swoje dobre strony- powieść nie jest przesłodzona i wprowadza czytelnika w straszny, a zarazem fascynujący niepokój.


Nie umiem dobrze zrecenzować tej książki; myślę, że trzeba ją po prostu przeczytać. Dla fanów fantastyki to zdecydowanie lektura obowiązkowa! Jedna z moich ulubionych serii, która przy okazji pokazuje, że „Polacy też mogą” J.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Niedzielnie nie na temat. W powietrzu czuć już jesień.

Na różnych blogach są różne cotygodniowe akcje. Są Środowe wieczorki z blogosferą u Szalonej Książkoholiczki, Czwartkowe cytaty u Zienki i Piątkowy kącik czytelniczych umilaczy u Hadzi. Również ja postanowiłam zrobić u siebie coś takiego,a ów cykl będzie nazywał się...

Niedzielnie nie na temat.

Nie na jaki temat? Książkowy, oczywiście. ...i nie tylko zawarte w podtytule daje mi w tym zakresie dużą swobodę. Będę pisać o wszystkim co mi w duszy gra, co mi w głowie siedzi, co mi leży na sercu. O wszystkim. Niekoniecznie co tydzień- czasem co dwa tygodnie, a czasem pewnie i co miesiąc. Ale zawsze w niedzielę. A cykl zacznę tekstem pod tytułem...

W powietrzu czuć już jesień

Pantha rei kai ouden menei.

W powietrzu czuć już jesień. Nieuchwytny, charakterystyczny zapach, zmieniony zaledwie o ton lub dwa, ale- zmieniony. Coś jest już nie tak… Tak samo niebo. Błękit nie jest już tak błękitny, a chmury, tak samo jak latem białe i pierzaste, są już nasycone… jesiennością. Wszystko jest bardziej jesienne. Jeszcze tylko ziemia zachowała w sobie lato; gdy stąpam po niej bosymi stopami, czuję je przenikające przez skórę. Lato… Ale ziemia tak szybko się nie zmienia. Co innego powietrze. Wiatr jest już jesienny, chłodniejszy. Tylko ziemia tak szybko się nie zmienia.

Gdy wyszłam dzisiaj na dwór po natkę pietruszki, od razu to poczułam. Przeraża mnie, jak szybko życie przecieka mi przez palce. Dopiero co zaczynały się wakacje, egzaminy, zima… Dopiero co. A już czuć w powietrzu jesień. Czuję się jak kulka, rzucona z góry, która toczy się wciąż szybciej, szybciej, szybciej, rozpędza się, a gdy już-już ma ulecieć w powietrze, staje. Na zawsze. To straszne. W powietrzu czuć już jesień, a ja czuję, jakby coś… przemijało. Dzieciństwo?

Kiedyś wszystko było wolniejsze. I prostsze. Było czarne i białe. A teraz wszędzie widzę odcienie szarości. Nie wiem już, co jest prawdziwe, w co powinnam wierzyć. Niewiele jest pewnych rzeczy w moim życiu. Próbuję trzymać się ich, kurczowo zaciskam palce. A dookoła wszystko się zmienia, szybko, szybko, szybko, wiruje, odlatuje, znika. I już tego nie ma. Nic już nigdy nie będzie takie, jakie było przedtem. Widok, na który patrzysz, będzie taki tylko teraz, już, w tej konkretnej chwili. O, ptak odleciał. I już jest inaczej. I nigdy nie będzie tak samo.

W ogóle ten czas, to dziwna rzecz, prawda? Zmienny i stały równocześnie. Wszystko płynie, powiedział. I to prawda- wszystko płynie. Czas płynie, zmienia się, pozostając paradoksalnie niezmiennym. Przemija szybko, za szybko, a równocześnie chwile potrafią ciągnąć się jak godziny. Czterdzieści pięć minut fizyki urasta do wieczności. Tymczasem całe miesiące przemijają jak pstryknięcie palcem. I wydarzają się tylko raz.

W powietrzu czuć już jesień. Ani się obejrzę, a będzie zima. Zima, wiosna, lato. I znów jesień. Czasem mam 
wrażenie, że w ogóle się nie zmieniam. Jednak ludzie i rozsądek mówią co innego. Czuję się jak…opowieść. Jest wciąż ta sama, cały czas, jednak w miarę jej trwania ciągle dowiadujesz się o niej czegoś nowego. A równocześnie od początku wszystko, czego się od niej dowiadujesz, jest już w niej zawarte. Czy to jednak nie znaczy, że nie mam wpływu na własny rozwój? Na życie? Ktoś mną kieruje? Ktoś- na pewno. Jednak nie chciałabym być marionetką na sznurkach.

Przez otwarte okno wpada wiatr. Pieje kogut- tylko dzisiaj tak… wyjątkowo. Liście szumią w ten sposób tylko ten jeden raz. W powietrzu czuć już jesień.

23 VIII 2013

sobota, 24 sierpnia 2013

Świat Zofii


Świat Zofii - Jostein Gaarder

Różnica między nauczycielem a filozofem polega na tym, że nauczycielowi wydaje się,że wie mnóstwo rzeczy, które stara się wtłoczyć uczniom do głów. A filozof próbuje znaleźć odpowiedź na pytania wspólnie z uczniami. 

Filozofia towarzyszy człowiekowi od zawsze. Od najdawniejszych czasów człowiek zadawał sobie pytania, skąd pochodzi i dokąd zmierza. Odpowiedzi zmieniały się w zależności od czasu, kraju, sytuacji w społeczeństwie… Jednak jeszcze nigdy ludzie całkowicie nie porzucili tych rozważań. To, jak filozofia zmieniała się na przestrzeni wieków, jest chyba najważniejszym (choć często pomijanym) elementem naszej historii, historii ludzkości.

Zastanawiające, i tak naprawdę również przerażające jest to, jak mało wiedzy o filozofii w dzisiejszych czasach, jak bardzo nieobecna jest ona w codziennym życiu, chociażby w mediach. Albo nawet w szkole. Wszak filozofia uczy myślenia, a myślenie jest- moim skromnym zdaniem- ważniejsze niż wzory i regułki. Może właśnie dlatego, że filozofia opiera się na pytaniach, a pytania są niebezpieczne, próbuje się ją zretuszować, wygładzić, schować..? Ale tak było od zawsze. Bądź co bądź, historię filozofii warto znać, ponieważ zmusza do myślenia. Jak książki. Poza tym, dobrze mieć tak zwane podstawy. Dlatego podjęłam od dawna odkładaną lekturę Świata Zofii, podsuniętą mi kiedyś przez nauczycielkę angielskiego. I nie zawiodłam się.

Świat Zofii, książka norweskiego pisarza Josteina Gaardera okrzyknięta światowym bestsellerem, opowiada historię nastoletniej Zofii. Dziewczynka wiedzie całkiem normalne życie, do czasu gdy zaczyna dostawać tajemnicze koperty. Znajdujący się w nich kurs filozofii, obejmujący czasy od pierwszych filozofów przyrody aż do myślicieli współczesnych, doprowadzi ją do zaskakującego i przerażającego odkrycia. Zofia razem ze swoim nauczycielem będą musieli rozwiązać zagadkę, która całkowicie odmieni ich życie.

Kiedy ktoś nie ma prawie absolutnie żadnego pojęcia o filozofii, książka będzie dla niego idealna. Mimo, że jest to powieść dla dzieci i młodzieży, jestem pewna, że niejednemu dorosłemu dobrze by zrobiła jej lektura. Zwłaszcza, że Świat Zofii naprawdę zmusza do myślenia. Do filozoficznego myślenia. Człowiek zaczyna z zupełnie innego punktu patrzeć na swoje życie. Trochę to niepokojące… i smutne, ale czasem potrzebny jest taki wstrząs, impuls. Co po mnie zostanie? Co naprawdę chcę osiągnąć? Pytania, które zdają się banalne, ale po dłuższym zastanowieniu zdajemy sobie sprawę, z jak małą świadomością żyjemy. Jak mali jesteśmy. Niedługo po przeczytaniu książki byłam w górach, a piękne krajobrazy również sprzyjają takim przemyśleniom. Przecież miliony ludzi szło już tym szklakiem, i nic po nich nie zostało. Tak samo i po mnie nic nie zostanie. Nic… Po… Mnie… Nie… Zostanie… Powraca świadomość, że żyjesz tylko ten jeden raz. I jak mało tak naprawdę znaczysz. Możemy zadać pytanie, po co „dołować” się takimi myślami, lepiej brać z życia pełnymi garściami, carpe diem. Takie postawy w filozofii również występowały, ale ja myślę, że przecież nie o to chodzi. Człowiek, aby w pełni żyć, musi… odkrywać. Swoje człowieczeństwo. A człowieczeństwo polega głównie na myśleniu. Również o rzeczach, których być może nigdy nie będzie dane nam poznać.

Podczas czytania książki, w miarę jak odkrywałam prawdę o tytułowym świecie Zofii, zaczęłam się zastanawiać, czy moje życie… jest prawdziwe. To głupie, wiem. Ale czy nigdy nie mieliście takiego wrażenia, że wasze życie jest tylko wytworem fantazji? Że ktoś wami manipuluje. Rzeczywistość wydaje mi się czasem tak krucha i niepewna, że sama czuję się jak postać z książki.


Powieść, mimo że napisana przeszło dwadzieścia lat temu, jest bardzo aktualna. I myślę, że wciąż będzie. Bardzo dobrze wczułam się w główną bohaterkę, utożsamiałam się z nią. Być może dlatego, że jesteśmy w podobnym wieku. Z pewnością była to dobra lektura. Odświeżająca i zmuszająca do myślenia. Jak góry. I dobra muzyka. Przy czytaniu słuchałam soundtracku z Hobbita- jest naprawdę genialny. 


piątek, 23 sierpnia 2013

Stosik #5, a właściwie... stos

Wakacje przeminęły jak z bicza strzelił. Został właściwie tylko tydzień. Przez te dwa miesiące udało mi się przeczytać trzynaście i 1/3 książki i napisać 8 postów. Ale... nie ułożyłam przez ten czas żadnego stosiku! Toż to wstyd i hańba! Dlatego też w tych ostatnich wakacyjnych dniach postanowiłam to nadrobić, i z wielką przyjemnością pragnę Państwu przedstawić....

Wielki Wakacyjny Stos


 Ze względów praktycznych podzieliłam ten stosik na trzy części:

Z biblioteki:
1. Rick Riordan Znak Ateny (przeczytane)
2. Aneta Jadowska Złodziej dusz (recenzja)
3. Andrzej Sapkowski Ostatnie życzenie (przeczytane)
4. Beata Pawlikowska Blondynka u szamana (przeczytane)
5. Michael Grant Gone. Zniknęli, Faza pierwsza: niepokój
6. Wojciech Cejrowski Rio Anaconda (w trakcie :))
 Wygrzebane na półce podczas wycierania kurzu tudzież kupione dawno i nieprzeczytane:
1.Michał Bułhakow Mistrz i Małgorzata (recenzja)
2.Bob Brier, Jean-Pierre Houdin Tajemnica wielkiej piramidy rozwiązana
3.Toby Wilkinson Powstanie i upadek starożytnego Egiptu
4. Kim Stanley Robinson Lata ryżu i soli
5. Henryk Sienkiewicz Quo vadis
6. Jonathan Swift Podróże Guliwera
7.Szołem Alejchem Z jarmarku
8. Umberto Eco Imię róży





Ostatnia część to książki kupione na przeróżnych wakacyjnych wyprzedażach:
1.Julian Tuwim Wiersze na wagarach
2. Carlos Ruiz Zafón Książę mgły
3.J.R.R. Tolkien Niedokończone opowieści
4. Robert Muchamore Uciekinierzy
5.L.J. McDonald Walka sylfa
6. Clive Woodall Skrzydlaty posłaniec
7. Joseph Conrad Jądro ciemności






A kolejna recenzja pojawi się już jutro!

sobota, 17 sierpnia 2013

eBuka 2013- strach się bać...




Z czym wam się kojarzy Buka? Mnie jak do tej pory na jej imię przeszywał nieprzyjemny dreszcz… wspomnienie… koszmary z dzieciństwa… Czujecie to? Naprawdę, w dzieciństwie najbardziej bałam się Buki.  Jednak tak jakoś pod koniec maja Buka zmieniła dla mnie swe straszne oblicze.

Bo właściwie to już nie Buka, tylko eBuka właśnie. Któż o niej nie słyszał?  Konkurs na najlepszy blog książkowy i tak dalej…  Dowiedziałam się o nim od mojej byłej szkolnej bibliotekarki. Przyznam, że miałam trochę oporów przed zgłoszeniem mojego bloga, ponieważ właściwie dopiero się on rozkręca. Ale co tam, żyje się raz, więc w przypływie odwagi i determinacji wysłałam swoje zgłoszenie. Kości zostały rzucone.

Każdy, kto lubi mojego bloga, komu podobają się moje recenzje i wpisy może oddać na mnie głos.  Wystarczy:
*wysłać e-mail na adres ebuka@duzeka.pl
*W temacie wpisać „Moje przemyślenia o książkach... i nie tylko”
*Treść (nieobowiązkowa): Głosuję na ten blog, ponieważ…


Wszystkim głosującym dziękuję. Buki nie trzeba się bać :). 

środa, 14 sierpnia 2013

Mistrz i Małgorzata

Mistrz i Małgorzata to jedna z tych książek, które trzeba przeczytać. Wobec powyższego wraz z rozpoczęciem wakacji odnalazłam trochę już pożółkły, pachnący starością tom na półce, aby mieć go cały czas pod ręką. I tak przeleżał mniej więcej miesiąc w różnych zakamarkach mojego pokoju, aby w końcu pojechać razem ze mną nad morze. Gdy opiekun mojej grupy, będący równocześnie dyrygentem mojego chóru rzucił okiem na okładkę rozpoczynanej właśnie przeze mnie książki, uśmiechnął się i powiedział: „Mistrz i Małgorzata? To taka pokręcona książka. Coś dla ciebie.”

I rzeczywiście, po lekturze mogłam z pełnym przekonaniem powiedzieć : tak, to jest pokręcona książka. Zwłaszcza, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Czegoś…bo ja wiem? Realistycznego? Nie wiedzieć czemu wydawało mi się, że tzw. klasyka literatury światowej musi traktować tylko o rzeczach poważnych. I mimo, że w Mistrzu i Małgorzacie powagi nie brakuje, to całość może z lekka przypominać psychodeliczny sen po ciężkich prochach.

Wątpię, aby znalazł się ktoś, kto nie wie, o co w tej książce chodzi, ale w wielkim skrócie: opowieść dzieje się równolegle na kilku płaszczyznach. Wątek historyczny przeplata się z miłosnym, a baśń z satyrą na rzeczywistość Moskwy lat trzydziestych. Oto do tego sławetnego miasta przybywa Woland, persona tajemnicza i trochę podejrzana, podająca się za mistrza czarnej magii. Otoczony dziwną gromadą mężczyzna wprowadza sporo zamieszania w szare życie moskwian. W tym samym czasie, w tym samym mieście nieszczęśliwa Małgorzata usycha z tęsknoty za dawną miłością w osobie mężczyzny, którego nazywała Mistrzem. Drogi tych dwojga splatają się ze sobą, a ich historia przeplatana jest fragmentami powieści historycznej o Piłacie.

Postacią, która mnie najbardziej zaintrygowała, jest Behemot. Może po prostu dlatego, że uwielbiam koty, ale on miał w sobie coś niesamowicie przyciągającego. Sam jego sposób bycia, to, co mówi…

– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.(...)– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.


Trudno mi pisać o tej książce. Szczerze mówiąc, również trudno mi się ją z początku czytało. Tak… ciężko. Nie mogłam jej długo czytać. Jednak im dalej, tym było lepiej, aż w końcu nie mogłam się oderwać. Bardzo rzadko spotykam się z takim zjawiskiem, że książka ma w sobie coś… nieokreślonego, co przyciąga i fascynuje. Geniusz? Trudno powiedzieć. Jednak z pewnością mogę napisać, że ta książka jest- i będzie- ponadczasowa. Chyba każdy mógłby w niej znaleźć coś dla siebie. Niezliczona ilość wątków i tematów nie utrudniają jednak zrozumienia fabuły. Przyznam, że trochę mnie rozczarował wątek miłości Mistrza i Małgorzaty, był dla mnie odrobinę wydumany. Podobno są ludzie, dla których jest on najważniejszy w całej książce. Cóż… de gustibus non disputandum est. Ale poza tym – było wspaniale. Czarny humor, absurd, satyra. No i to, co bardziej lubię, czyli przyczynowość- zwłaszcza na samym początku. Zebranie w Massolicie się nie odbędzie, ponieważ Annuszka rozlała olej słonecznikowy. Dla kogo to zdanie nie ma sensu, nich czym prędzej wyciągnie z półki Mistrza i Małgorzatę i zacznie czytać. Warto.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Złodziej dusz



Na niektóre książki trafia się przypadkiem, trochę jakby się o nie potykając. Czasem książki same trafiają w ręce, jakby miały ochotę być przeczytane właśnie przez ciebie. Podchodzi się do nich z ociąganiem, bo przecież w pudełku za łóżkiem czeka na przeczytanie jeszcze spory stosik. Ale gdy już zacznie się czytać, to…

Trudno się oderwać. To zdanie przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Złodzieju dusz. Już od samego początku czytelnik zostaje wciągnięty do dwóch światów- zupełnie zwyczajnego, choć tajemniczego Torunia, i jego magicznego alternatywnego odpowiednika- Thornu. Poznajemy młodą wiedźmę, Dorę Wilk, która próbuje pogodzić swoje magiczne dziedzictwo z niemagicznym życiem. Pierwszoosobowa narracja pozwala dobrze wczuć się w bohaterkę. Jesteśmy razem z nią, gdy jako policjantka bada sprawę zabójstwa staruszki, poznajemy jej nadnaturalnych przyjaciół i wrogów. Anecie Jadowskiej udało się stworzyć pełny obraz magicznego świata, przenikającego do tak dobrze nam znanej polskiej rzeczywistości. I być może dlatego, że mam małą styczność z polską fantastyką (i w ogóle z polską beletrystyką), była to dla mnie nowość. I bardzo mi się to podobało, zwłaszcza że niedługo po przeczytaniu książki miałam możliwość odwiedzenia Torunia. Uwielbiam to uczucie, gdy np.,  idąc ulicą wyobrażam sobie, że gdzieś tu jest wejście do Szatańskiego Pierwiosnka, a mały wredny głosik mówiący i tak wiesz, że to wszystko nieprawda, dostaje po buzi i zostaje zagłuszony przez nieskrępowaną, wręcz dziecięcą imaginację.

Ale Złodziej dusz to zdecydowanie książka nie dla dzieci, o nie… Nie tylko dlatego, że autorka nie stroni od dwuznacznych dialogów (ale bez przesady, czyta się swobodnie). Dora, w magicznym świecie zwana Jadą, wplątuje się w coraz to nowe, bardziej niebezpieczne kłopoty. W nadnaturalnym Toruniu dochodzi do serii brutalnych porwań. Dora zostaje wybrana przez Starszyznę do rozwikłania tej zagadki. Razem ze swoimi przyjaciółmi, diabłem Mironem i aniołem Joshuą, będzie musiała odwiedzić nadnaturalne miejscowości nad polskim wybrzeżem. Przyjdzie im odwiedzić wampiry, wilkołaki i wiedźmy, jednak droga, którą poprowadzą ich znalezione wskazówki, skończy się niebezpiecznie blisko znajomych miejsc Dory.

Główna bohaterka wzbudziła moją sympatię. Takich postaci kobiecych potrzebuje fantastyka! Awanturnicza wiedźma nie jest księżniczką z bajki, która siedzi w wieży i wzdycha. Bierze sprawy w swoje ręce, nie boi się działania. A wszystkie wątpliwości i spory potrafi rozwiązać… szybkim strzałem w szczękę.


Muszę przyznać, że książka niepozbawiona jest minusów. Zdecydowanie zbyt mało dowiedziałam się o przeszłości Dory- być może w następnych tomach autorka rozwinie ten wątek. Bohaterowie są trochę… czarno- biali, no i może denerwować fakt, że większość fabuły jest oparta na tym, że jakiś facet chce się przespać z Dorą, ale nie może, więc się mści. Co prawda odziedziczyła magię płodności, ale bez przesady. Mimo wszystko, czytało mi się bardzo przyjemnie. Złodziej dusz to bardzo ciekawa propozycja z gatunku urban fantasty, i z pewnością sięgnę po kolejne tomy przygód Dory. 

Ostatnio dodaję posty dość nieregularnie, ale w wakacje wypadło mi dużo niespodziewanych wyjazdów :)
Przepraszam i obiecuję poprawę- od nowego roku szkolnego.