środa, 31 lipca 2013

Wakacyjne książki

Wakacje (lub-jak kto woli-sezon urlopowy) w pełni. Można spędzać je w różnych miejscach i tak samo w różnych miejscach czytać. U mnie były to:
pociąg…

Ja i moja przyjaciółka po nocy w pociągu... koszmar
…plaża…

Morska woda + wiatr= włosy jak u Meduzy :)
…a nawet Narnia…
Do zobaczenia za chwilę... chociaż dla mnie to będą lata...

…i w końcu własne podwórko.

Jednak bez względu na miejsce, w którym się aktualnie czyta, książki wakacyjne dzielą się z grubsza na dwie kategorie: tzw. ambitniejsze, bo dużo czasu i głowa pusta, i książki lekkie i przyjemne, bo dużo czasu, głowa pusta i…lenistwo.

Dzisiaj chciałabym przedstawić wam kilka książek należących do tej drugiej kategorii, których zastosowanie zależy od poziomu i natężenia owego lenistwa.

Poziom 1: Zrelaksowany, ale pełen energii.


Terry Pratchett Mort

Komu podobał się polecany niedawno przeze mnie Wiedźmikołaj, ten koniecznie powinien sięgnąć po Morta. Jest to jeden z pierwszych tomów serii o Świecie Dysku, wydany w 1987r. Terry Pratchett znów jednym z głównych bohaterów czyni Śmierć. Tym razem jednak Mroczny Kosiarz postanawia wziąć urlop. Jednak, czy Śmierć urlopuje, czy nie, ludzie umierają i ktoś musi zająć się przeprowadzaniem ich na drugą stronę. Najlepszym wyjściem wydaje się więc przyjęcie terminatora (lub też, współcześniej, stażysty). Śmierć wybiera sobie chłopca imieniem Mort, a sam wyrusza w podróż, aby poznać rozkosze śmiertelników. Mort, chłopiec z natury dość niezdarny (och, znam ten ból…) musi opanować techniki przechodzenia przez ściany, sprawnego używania kosy, oraz- co najważniejsze- obiektywizmu. Jednak ten w praktyce przeradza się w obojętność i przyzwalanie na niesprawiedliwość, a Mort-jak każdy młody człowiek-chce się buntować przeciwko niesprawiedliwości. Gdy Mort ratuje przed śmiercią młodą, niewinną i piękną księżniczkę, nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji. Czasoprzestrzeń ulega zakrzywieniu. Chłopak musi sam ją naprawić… Nie, nie do końca sam. Ma do pomocy wyniosłą córkę śmierci, od kilkudziesięciu lat na poziomie nastolatki, oraz dwóch magów: jednego nie do końca wykształconego, a drugiego od kilku tysięcy lat udającego, że jest pomocą domową.

Kolejna opowieść ze Świata Dysku znów zachwyciła mnie genialną kreacją Śmierci. Wśród wielu postaci na płaskiej ziemi on jest chyba moją ulubioną. Potężny, przerażający, a równocześnie tak… rozbrajająco nieporadny. Naprawdę, aż mi go szkoda.

Przewrotny humor, przeplatanie się scen zabawnych z dramatycznymi a fantastyki z codziennością oraz wszechobecna satyra, czyli to co najlepsze u Pratchett’a.  Doskonała pozycja, nie tylko na wakacje.

Inne w tej kategorii:


Poziom 2: Jestem leniwy/a, ale się staram.

Chris Wooding Przebudzeni

Co się kryje za tajemniczą nazwą steampunk? Wikipedia twierdzi, że to nurt stylistyczny w kulturze odmiana fantastyki naukowej(…) Charakterystyczne dla steampunku zainteresowanie rozwojem techniki często prowadzi do kreowania wynalazków nieznanych w naszej historii, dlatego nurt ten bywa zaliczany do tzw. historii alternatywnych. Akcja utworów steampunkowych przeważnie rozgrywa się w epoce wiktoriańskiej – erze rewolucji technicznej, wieku pary (stąd nazwa gatunku: steam, ang. – para). Steampunk nawiązuje do twórczości ojców fantastyki: Juliusza Verne’a, Herberta George'a Wellsa czy Marka Twaina. Aczkolwiek w twórczości Juliusza Verne’a zaczytywałam się (tzn. czytywałam wielokrotnie trzy jego tomy, które były dostępne w bibliotece) jakoś w drugiej połowie podstawówki, to książka Przebudzeni jest moim pierwszym spotkaniem ze steampunkiem. Podchodziłam do tej książki trochę niepewnie, ale z ciekawością. Nie spodziewałam się po lekturze zbyt wiele, i może dlatego zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona.

Już na samym początku autor rzuca nas w wir szalejącej akcji. Poznajemy kapitana Dariana Frey’a (czy tylko mi skojarzył się on z Dorianem Gray’em?), który w dość nieprzyjemnych okolicznościach zostaje wplątany w spisek uknuty przeciwko najważniejszym ludziom w państwie. Drobny przestępca, bliżej nieznany nawet w brudnym półświatku, staje się nagle wrogiem numer jednen. Manewrując między Marynarką Koalicji, dawnymi dłużnikami a bezwzględną i mściwą łowczynią nagród, Frey próbuje się dowiedzieć, przez kogo i dlaczego został wrobiony.

Napis na okładce głosi wszem i wobec, że Przebudzeni to „Piraci z Karaibów w kosmicznej space operze”. Przyznam, że to bardzo trafne stwierdzenie. Już sam kapitan Frey bardzo przypomina kapitana Sparrow’a.  Taki sam brudny, bezwzględny s****syn, który nie wiedzieć czemu wzbudza sympatię. Naprawdę. Już od pierwszych stron polubiłam tego pechowego awanturnika, a gdy w miarę czytania poznawałam coraz więcej jego mniejszych i większych grzechów… polubiłam go jeszcze bardziej. Poza tym, cała załoga Ketty Jay bardzo przypomina załogę Czarnej Perły. Wszyscy potłuczeni przez życie, z tzw. mroczną przeszłością. Jak w amerykańskim kinie, każdy z nich przechodzi w czasie trwania historii pozytywną przemianę. Akcja już chyli się ku szczęśliwemu zakończeniu… gdy nagle następuje nagły zwrot i autor trzyma nas w napięciu jeszcze przez jeden rozdział. Ale i tak wszystko nieuchronnie zmierza do happy endu. Bardzo przyjemna, choć nie naiwna książka. Pomysłowa, z wciągającą akcją. Doskonała na plażę- gdy jesteśmy już na tyle rozleniwieni, że nie trawimy niczego trudniejszego, lecz umysł nie może się jeszcze zadowolić sztandarowym „odmóżdżaczem”.

Inne w tej kategorii:
Aneta Jadowska Złodziej dusz (recenzja niebawem)

Poziom 3: Totalne rozleniwienie.

Kami Garcia, Margaret Stohl Piękne istoty


Jeśli ktoś czytał uważnie to, co tutaj zamieszczam, wie, że nie lubię najpopularniejszego ostatnio gatunku, jakim jest paranormal romance. Ale pewnego dnia w bibliotece powiedziałam sobie: ok, dziewczyno, trzeba się przełamać, Zmierzch ci nie poszedł, to może chociaż to…?

I takim sposobem trafiła w moje zachłanne łapki powieść Piękne Istoty. Tytuł i okładka bardzo mi się spodobały i z chęcią przystąpiłam do czytania. Nie chcę się o tej książce za bardzo rozpisywać. Była… znośna. W sam raz w stanie, gdy leniwie buja się na huśtawce w promieniach lipcowego słońca, wiatr delikatnie szeleści w liściach, a oczy same się zamykają… Akcja płynie leniwie, rozkręca się dopiero na ostatnich stu stronach. Bohaterowie są niezbyt wyraźni, ale polubiłam główną dwójkę- Ethana dlatego, że… czyta dobre książki, a Lenę…tak po prostu. Nie lubię schematu „oni się kochają, chcą ze sobą być, ale nie mogą, bo on/ona jest paranormalna”, więc możecie zdawać sobie sprawę, jak byłam rozleniwiona, czytając tę książkę. Ocknęła mnie dopiero gramatyka: „chłopaki były, chłopaki zrobiły”, ale to już błąd tłumacza. 

Podsumowując, powieść jest lekka i nieusypiająca, ale z takich, które zapomina się pół godziny po. Nie ma mowy o książkowym kacu. I tym pozytywnym akcentem zakończę dzisiejsze rozważania. Dobranoc. 

poniedziałek, 29 lipca 2013

A "Ben Hura" poleciła mi Ania...



Kiedy pierwszy raz czytałam Anię z Zielonego Wzgórza, moją uwagę przykuły rozważania Ani, czy Ben Hur  jest odpowiednią lekturą na niedzielę, czy też nie. Od tej pory nabrałam ochoty na przeczytanie tej książki, choćby dla zobaczenia, co tak zachwycało rudowłosą pannę Shirley. Jednak dopiero po kilku latach udało mi się zdobyć tę książkę. Wydawało mi się, że lektura ta do zbyt porywających nie należy, zwłaszcza że etykietka „klasyka epiki chrześcijańskiej” nie obiecuje galopującej, wciągającej akcji. A jednak…

Głównym bohaterem jest tytułowy Ben Hur, żydowski książę, który w wyniku pechowego zrządzenia losu spada ze szczytu aż na samo dno.  Niesłusznie oskarżony przez dawnego przyjaciela, zostaje skazany na dożywotnie galery. Kolejnym zrządzeniem losu- tym razem szczęśliwym- chłopak zostaje zaadoptowany przez rzymskiego dostojnika. Po kilku latach nauki w Rzymie, wraca do Judei, aby odnaleźć matkę i siostrę oraz dokonać zemsty na oprawcach.

Powieść rozpoczyna się od wizyty trzech króli u Dzieciątka, a historia Ben Hura przeplata się z historią życia Jezusa. Refleksje o Bogu są cały czas obecne w książce, jednak mimo to nie ma się wrażenia jakiejś… bo ja wiem? Propagandy? Nie znajduję odpowiedniego słowa. Ben Hur ma w sobie coś niesamowitego, wciągającego. Nie wiem, co to jest. Przychodzi mi na myśl tyko geniusz autora. Książka jest wielowątkowa, wątek miłosny przeplata się z politycznym, a mimo to nietrudno jest „odnaleźć się” w historii. Lewisowi Wallace’owi wspaniale udało się odmalować realia epoki. No i nieczęsto spotyka się tak wspaniałe opisy. Drobiazgowe, realistyczne, a równocześnie bardzo poetyckie. Czytając, miałam wrażenie, że jestem razem z Ben Hurem. Patrzyłam jego oczami. Coś niesamowitego.

Jednego mi tylko brakowało: dokładniejszego opisu galer. Właściwie trzy lata, które Ben Hur tam spędził, były wycięte z historii. Ale to jeszcze jestem skłonna autorowi wybaczyć.


Myślę, że książki z gatunku literatura chrześcijańska nieraz mnie jeszcze zaskoczą. Pół roku temu zachwyciłam się trylogią Znamię Lwa, która również osadzona była w czasach rzymskich. Później były Listy starego diabła do młodego, książka naprawdę genialna. Teraz jeszcze Ben Hur, powieść która mnie porwała i skłoniła do refleksji. Cóż… Przynajmniej mam argument, że ten, kto czytał Harry’ego Pottera, niekoniecznie musi być satanistą J

czwartek, 18 lipca 2013

Wojna z perspektywy paczki Kaktusów


Gdy mówimy o literaturze wojennej z okresu II wojny światowej, zazwyczaj są  to wspomnienia, przepełnione bólem, smutkiem i cierpieniem. Książki o Holocauście, przejmujące, przerażające. Czasem brakuje mi książek opowiadające o losach zwykłych  Polaków w czasie wojny. W publikacjach dotyczących II wojny światowej (przynajmniej tych, które widzę na półkach bibliotek) przeważają książki właśnie o narodowości żydowskiej, ewentualnie o bohaterach narodowych, partyzantach, powstańcach. A czasem się zastanawiam, jak wyglądało wtedy życie przeciętnych ludzi, takich jak ja czy moja rodzina, którzy nie mieli właściwie żadnego wpływu na przebieg wojny.

Niedawno odnalazłam na półce dwie rozsypujące się książeczki. Pożółkłe kartki, pachnące starością i klejem, uśmiechały się do mnie jak starzy przyjaciele. I naprawdę czułam się, jakbym odnalazła starych przyjaciół. Dwie z moich ulubionych książek z dzieciństwa, zagubione gdzieś ponad cztery lata temu w czasie przeprowadzki do własnego pokoju. Podpisane panieńskim nazwiskiem mojej mamy, już bez czytania przenosiły do innej epoki. Od razu zatopiłam się w lekturze.

Seria Wiktora Zawady obejmuje trzy tomy. Niestety nie mam pierwszej części, ale książki są tak skonstruowane, że można je czytać oddzielnie. Wielka wojna z czarną flagą oraz Leśna szkoła strzelca Kaktusa opowiadają o losach grupki przyjaciół z Zamościa. Dzidek, Jasiek, Jędrek oraz jego siostra Milka mimo okupacji starają się żyć normalnie. W Wielkiej wojnie… możemy znaleźć mnóstwo opisów zabaw i rozrywek ówczesnych dzieci. Paczka Kaktusów na swój zabawny sposób stara się walczyć z okupantem, choćby rywalizując z młodymi Niemcami z Hitlerjugend lub ratując dawnego żydowskiego kolegę. Bohaterowie wplątują się w wiele niebezpiecznych sytuacji, jednak zawsze udaje im wyjść z nich cało.  Opowieść jest okraszona dużą dawką humoru, co na pewno ucieszy młodych czytelników. Jednak pomiędzy wybuchami śmiechu przychodzi czas na chwilę refleksji. W Wielkiej wojnie… Wiktor Zawada ukazuje wiele elementów okupacyjnej rzeczywistości, takich jak bieda, przesłuchania, wysiedlenia, wywózka na roboty. Podejmuje również problem germanizacji; ojciec Dzidka jest przez Niemców namawiany do przejścia na ich stronę- chcą, aby stał się volksdeutschem. Równocześnie poznajemy Romka, dawnego przyjaciela Kaktusów, którego rodzina postanowiła właśnie w ten sposób ominąć prześladowania. Chłopiec musi radzić sobie z kpinami i pogardą dawnych znajomych oraz sprzecznością własnych poglądów z sytuacją, w jakiej jest zmuszony żyć.

W Leśnej szkole strzelca Kaktusa bohaterowie muszą się zmierzyć z poważniejszymi problemami. Zielona ulica zostaje wysiedlona i część paczki Kaktusów trafia do lagru. Tymczasem najstarszemu Jaśkowi udaje się uciec; po długich poszukiwaniach trafia do leśnych partyzantów. Tam, wspominając dziecięce zabawy na Zielonej, występuje przeciwko nazistom zbrojnie. W obu częściach przewija się motyw historii Długiego Hansa, młodego Niemca, który najpierw w Hitlerjugend, a potem już w SS uprzykrza życie bohaterom.
Książki Wiktora Zawady dają pełny obraz tego, co działo się z Polakami w czasie niemieckiej okupacji. 

Pomimo że to książki dla dzieci, realizm i szczegółowość przedstawianych wydarzeń, wciągająca akcja oraz autentyzm zadowolą również starszych czytelników. Humor przeplata się tutaj z tragedią. Jest to dla mnie książka wyjątkowa; być może dlatego, że te wydarzenia działy się blisko mojego miejsca zamieszkania. Po lekturze zajrzałam do internetu i przeczytałam kilka artykułów o Dzieciach Zamojszczyzny. Ogrom cierpienia, na które skazani byli ci najmniejsi i bezbronni, przeraża i paraliżuje. Tym bardziej musimy o tym teraz czytać, mówić, pisać, gdy Polaków usiłuje się uczynić współwinnymi.


Mam tylko jedną uwagę do książek pana Zawady: nie ma tam ani słowa o zbrodniach radzieckich. Rosjanie są zawsze przedstawiani jako wyzwoliciele, a nawet gdy mówi się o ludobójstwie na Wołyniu, którego rocznicę niedawno obchodziliśmy, jest napisane że to robili „Ukraińcy sprzyjający Niemcom”. Ale- takie były czasy. Książka wydana w 1968 roku  nie mogła mówić całej prawdy. Inaczej smutni panowie z cenzury skazaliby ją na zapomnienie.  

Ewa Demarczyk Wiersze Wojenne tekst-Krzysztof Kamil Baczyński

niedziela, 14 lipca 2013

Rekrut



Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się w obcym miejscu. Nie pamiętasz, jak się tu znalazłeś. Spotykasz ludzi, którzy najwyraźniej wiedzą, po co tu są, ale nikt nie chce z tobą rozmawiać. Czujesz się zagubiony; a gdy w końcu dowiadujesz się, gdzie jesteś i wszystko zaczyna się układać w jasny obraz, rzeczywistość okazuje się bardziej niewiarygodna niż twoje najśmielsze oczekiwania.

W Rekrucie poznajemy dwunastoletniego Jamesa Choke’a. Chłopiec należy do grona tych, których określa się zazwyczaj mianem zdolny, ale leń albo ewentualnie trudny. Jego rodzinę trudno nazwać normalną: ojca nie zna, a matka kieruje złodziejską szajką nie wychodząc z domu. James razem z młodszą siostrą Laurą wychowuje się właściwie sam. Jednak gdy pewnego dnia jego mama umiera, wszystko się zmienia. James trafia do domu dziecka. Robertowi Muchamore’owi wspaniale udało się opisać uczucia chłopca i szok, jaki przeżywa. James, szukając akceptacji i poczucia wspólnoty, wpada w złe towarzystwo. Jak sam mówi- jego życie spływa do ścieku. Po kilku wizytach na komisariacie, gdy zdaje się, że już nic nie zawróci go z drogi do stania się małoletnim przestępcą, James budzi się w dziwnym miejscu. Wygląda to na kolejny dom dziecka, jednak nowocześniejszy i o wiele ciekawszy od poprzedniego. Okazuje się, że dzięki swojej łatwości wychodzenia z kłopotliwych sytuacji oraz ponadprzeciętnym zdolnościom matematycznym, został zakwalifikowany do organizacji CHERUB, zrzeszającej nieletnich agentów.

Zaraz, zaraz, nieletnich agentów? Przecież nielegalni agenci nie istnieją. Właśnie. Oficjalnie nieletni agenci nie istnieją. Jednak rząd brytyjski od lat z sukcesem wykorzystuje zdolności dzieci od lat dziesięciu do siedemnastu w walce z przestępcami. Dlaczego? Ponieważ dzieci nikt nie podejrzewa.

James musi przejść serię wyczerpujących prób oraz szkoleń, aby zostać agentem w służbie Jej Królewskiej Mości. Chłopak często ma dosyć; zastanawia się nawet nad rezygnacją. Robert Muchamore nie stroni od opisów potu, krwi i łez na drodze do wymarzonej szarej koszulki agenta. Czytelnik często może oburzać się na brutalne metody stosowane przez szkoleniowców CHERUBA, w końcu to tylko dzieci. Jednak kolejne strony przynoszą zrozumienie; często okrutna rzeczywistość kontrwywiadu wymaga od agentów CHERUBA  umiejętności niewchodzących w program przeciętnej podstawówki.

Wraz z Jamesem podążamy na jego pierwszą misję. Chłopiec musi się zmierzyć również z etycznym wymiarem swojej pracy; zaprzyjaźnia się przecież z przestępcami, których później ma wydać policji . Autorowi udało się w ostatnich rozdziałach książki przemycić przemyślenia o odwiecznym problemie dobra i zła. Kto bardziej zasługuje na karę: naftowi królowie, nie cofający się przed niczym dla pieniędzy, czy ekologiczni fanatycy, którzy dla obrony natury mogą się posunąć nawet do morderstwa? Razem z Jamesem musimy się zastanowić nad tym problemem.


Jednak Rekrut to przede wszystkim rozrywka. Akcja pędzi jak szalona, przeskakując od zdarzeń dramatycznych i smutnych do zabawnych. Autorowi udało się ze szczegółami opisać struktury CHERUBA oraz stworzyć wzbudzającego sympatię głównego bohatera. Moim zdaniem jest to doskonała propozycja dla, powiedzmy, jedenasto-dwunastoletnich chłopców, których trzeba przekonać do czytania. Równocześnie zadowala piętnastoletnie dziewczyny, fanki fantastyki (przetestowane- na mnie i mojej koleżance). Słowem, Rekrut jest książką, która spodoba się zarówno dzieciom i młodzieży w różnym wieku, jak  i ich rodzicom. No i jest to lektura idealna na wakacje: lekka, z wartką akcją, ale nie odmóżdżająca. Po prostu dobra książka- tak jak i pozostałe części serii CHERUB.

środa, 3 lipca 2013

Wiedźmikołaj

Kiedy człowiek jest dorosły, obawia się tylko, no… rzeczy logicznych. Ubóstwa. Chorób. Że go wykryją. Ale nie szaleje ze zgrozy, ponieważ coś czai się pod schodami. Przestrzeni nie wypełniają całkowicie dowolne światła i cienie. Cudowny świat dzieciństwa? Na pewno nie jest przyciętą wersją świata dorosłych. Już raczej jest światem dorosłych wypisanym wielkimi, pogrubionymi literami. Wszystko jest w nim… bardziej. Bardziej wszystko.

Każdy w dzieciństwie się czegoś bał. Stracha pod łóżkiem. Ciemności. Pana Z Czarnym Workiem. Psów. Buki.  Irracjonalny, obezwładniający strach, ogarniał cię zazwyczaj zaraz po zagaszeniu światła, czarnymi wirami zbliżał się do nóg łóżka. Zaciskasz rozpaczliwie oczy, wierząc, że jeśli czegoś nie widzisz, to ono nie widzi ciebie. Chowasz głowę pod kołdrę. Kurczowo ściskasz misia. Spokojnie. On cię obroni.

Pamiętacie to uczucie? Czasem mnie jeszcze nachodzi. W nocy, mimo duchoty, nie mam odwagi wystawić nogi spod kołdry, bo boję się, że kudłata czarna łapa zaraz mnie złapie i wciągnie pod łóżko. Kiedy byłam mała, często miałam taką schizę, nawet w dzień, że ktoś mnie obserwuje. Na plecach czułam dwoje złych oczu. Może dlatego teraz najlepiej śpi mi się z plecami ciasno przylegającymi do ściany.

Strachy z dziecięcego pokoju. Teraz wydają się błahe, naiwne, właśnie... irracjonalne. Ale spróbuj sobie  przypomnieć. Spróbuj poczuć się jak dziecko. Dzieciństwo to nie tylko beztroska. Podczas czytania tej książki, Wiedźmikołaja, wszystko się przypomina. Zwłaszcza kiedy czyta się w ciemnym pokoju, z firankami poruszanymi przez wiatr.

O czym właściwie jest Wiedźmikołaj? Trudno powiedzieć. Historia dzieje się równocześnie w kilku miejscach, z punktu widzenia różnych bohaterów, by na ostatnich stronach wszystkie wątki połączyły się w spiętrzonej, niepokojącej poincie. Wnuczka Śmierci, która udaje zwyczajną guwernantkę.  Zgraja bandytów, na widok których masz ochotę przejść na drugą stronę ulicy. Skrytobójca, który widzi rzeczy inaczej niż inni ludzie. I grupa magów, którzy powinni być mądrzy. Wszystkich spotykamy w świecie pdobnym do naszego, jakby trochę... alternatywnym. Jest noc przed Nocą Strzerzenia Wiedźm. Wszystko jest tak, jak być powinno. Stoją ustrojone drzewka, z nieba sypie się biały puch, a dzieci… zaraz, zaraz. No właśnie. Daje się zauważyć niepokojący brak grubego osobnika, który przynosi zabawki.

Ktoś musi zastąpić Wiedźmikołaja. Ale gdy mówi się „ktoś” zazwyczaj dopowiada się „ale tym kimś nie będę ja”. Jest tylko jedna- nazwijmy tak ją roboczo- osoba, która zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Tym kimś jest Śmierć, a raczej jej antropomorficzna personifikacja. Wiecie, taki wielki, czarny szkielet z kosą. Musi podtrzymać wiarę w Wiedźmikołaja. Żeby wzeszło słońce.

Trudno mi pisać o książce, którą tak bardzo lubię. To jedna z moich ulubionych książek Pratchett ’a. W ogóle uwielbiam tego autora, jego styl pisania. Znajdujemy się nagle w fantastycznym świecie, w którym są obecne krasnoludy, smoki, wilkołaki i Nobby Nobbs, ale równocześnie odkrywamy, że jest tak podobny do naszego. Terry Pratchett potrafi z zaskakującym, satyrycznym humorem opisywać ludzkie przywary i dziwactwa. Nawet jeśli mówiąc „ludzkie” używamy przenośni. Wiele daje również genialne tłumaczenie Piotra W. Cholewy.

Powracając do tematu, o czym jest Wiedźmikołaj: o ludziach. O tym, w co wierzą. O dzieciństwie. O strachu. O obowiązku. Całkiem sporo jak na fantastykę. Dlatego właśnie kocham tę książkę.