wtorek, 31 grudnia 2013

Szczęśliwego Nowego Roku, kochani <3


Przypominam, że jeszcze do jutra, do północy (żeby było dramatycznie) można zgłaszać się do urodzinowo-noworocznego konkursu! Zapraszam :)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Quo Vadis. Trzecie tysiąclecie



Zacznę od tego, że ogromnie żałuję, iż przed lekturą tej książki nie zdążyłam przeczytać starego, oryginalnego Quo Vadis Sienkiewicza. Doprawdy, aż mi wstyd. W wakacje miałam przeczytać… zapomniałam. A gdy dostałam książkę do recenzji, nie było już czasu. Z tego powodu być może nie będę mogła w pełni ocenić tej książki, choć z drugiej strony uniknę porównań do powieści, której autor został nagrodzony literackim Noblem.

Jest rok 2112. Do Nowego Jorku wraca Szymon, generał armii. Młody, piękny, szczęśliwy. A przynajmniej tak się czuje. Świat bardzo różni się od tego, jaki znamy dzisiaj. Stany Zjednoczone Świata są państwem pełnym dobrobytu i rozrywki, a słowo obywatel zostało zastąpione przez konsument. Infantylizacja społeczeństwa i życia publicznego, nad którym drą szaty niektórzy komentatorzy dzisiejszej rzeczywistości, postąpiła jeszcze bardziej. Wszystko musi być- cytując prezydenta tego wspaniałego państwa- zajebiste. Wolność myśli i słowa zastąpiła wolność konsumpcji i seksu. Dzieci wychowują się same; dorośli zachowują się jak dzieci. Podobieństwa do Huxleyowskiego Nowego wspaniałego świata nasuwają się od razu.

Tymczasem Szymon, przyjaciel wpływowego na prezydenckim dworze kreatora mody, Petroniusza, niespodziewanie zakochuje się od pierwszego wejrzenia w tajemniczej, młodej pani weterynarz. Romantyczne uczucie nie pasuje do świata, w którym „miłość” stała się tylko określeniem na spędzenie ze sobą nocy. Petroniusz myśli, że jego młody przyjaciel potęskni, pocierpi i zapomni. Ale on nie zapomina. Sprawa zaczyna się komplikować, gdy okazuje się, że jego ukochana Angel jest chrześcijanką. Nie tylko może zostać za to wtrącona do więzienia, lecz jeszcze skutecznie opiera się zalotom Szymona.

W tym samym czasie  kapryśny prezydent Garison, pragnąc zapisać się w historii oraz zdusić w zarodku nielicznie odcinanie się obywateli od bezpiecznego schematu, sztucznie wywołuje kryzys gospodarczy oraz obarcza odpowiedzialnością z niego chrześcijan. Ma nadzieję, że ludzie w akcie zemsty postanowią ostatecznie rozwiązać kwestię chrześcijańską. Opisy knowań prezydenta i jego otoczenia przeplatają się z rozpaczliwymi próbami Szymona, dążącego do zrozumienia wiary Angel.

Tyle o fabule. Muszę przyznać, że ta książka naprawdę mnie poruszyła. Nie tyle ze względu na przedstawioną w niej wizję przyszłości, a raczej kwestię samej wiary. Czy ja, która uważam się za osobę wierzącą, praktykującą, naprawdę… wierzę? Czy wiara już mi nie spowszedniała? Czy nie stała się tylko klepaniem regułek i słów „proszę o to, proszę o tamto”? Chciałabym powiedzieć, że nie. Ja, osoba wychowana w wierze chrześcijańskiej od dzieciństwa, mam mniej wiary niż nawrócony wczoraj. Tak nie powinno być! Chrystus ostrzegał przed letniością; po przeczytaniu tej książki człowiek zastanawia się, czy przypadkiem nie stał się letni.

Oczywiście, wizja świata przedstawionego w Quo Vadis. Trzecie tysiąclecie również jest niepokojąca. Tym bardziej, gdy rozejrzymy się naokoło i widzimy zmiany w mentalności ludzi, które zachodzą już od dawna i nieuchronnie prowadzą do rzeczywistości wykreowanej przez Martina Abrama. Postawa bo mnie się należy, zaburzona hierarchia wartości, celebryci stający się autorytetami, obojętność na cierpienie i ból… Łatwo o tym pisać, siedząc w miłym ciepełku przed ekranem komputera. Ale warto się zastanowić, czy cech, które potępiam, nie widzę tylko w sobie.

W powieści zauważyłam kilka minusów: początkowo było dużo retrospekcji i wyjaśnień, które, choć pomagały zrozumienie akcji, ciągnęły się niemiłosiernie. Autor momentami używał dziwnej (przynajmniej dla mnie) składni, no i niezbyt zadowoliło mnie zakończenie. Po tym, jak akcja rozwijała się powoli, rytmicznie zmierzając do punktu kulminacyjnego, później wszystko skończyło się jakoś… za szybko, za prosto. Jakby trochę na łapu-capu. Chociaż wszystko jestem skłonna autorowi wybaczyć za [SPOILER] końcową scenę egzekucji chrześcijan. Była naprawdę poruszająca, może przez niezdrową ekscytację i –paradoksalnie- obojętność obserwatorów, może przez to, że naprawdę przemawiała do wyobraźni. Las metalowych krzyży. Ale była piękna.


Quo Vadis. Trzecie Tysiąclecie to książka dająca sporo do myślenia. Trudno mi ją jakoś podsumować. Przeczytajcie. Warto. 

Za książkę dziękuję pani Karolinie oraz wydawnictwu Polwen

Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne

niedziela, 29 grudnia 2013

Niedzielnie nie na temat. Ludzkość wypada tak blado w porównaniu ze wschodem słońca.

Miała być recenzja, będzie kolejny tekst o niczym.

***

Wschodzi słońce. Pomarańczowa, gładka kula powoli wznosi się ponad horyzont, barwiąc świeży błękit nieba delikatnymi promieniami. Chmury zabarwione brzoskwiniowym różem snują się jak lekkie smugi spod pędzla impresjonisty. Na zachodzie jeszcze chłodna, szarobłękitna głębia pod wpływem słońca ożywia się i nabiera barwy pastelowej, rozwodnionej ultramaryny. Przypomina mi się zasłyszana dawno sentencja- sky is the limit. Jednak niebo nie wydaje się teraz limitem, lecz niedosięgłym celem przynoszącym ulgę, jak chłód morza w dusznym upale. Podnoszę dłoń, by zanurzyć ją w orzeźwiającym błękicie, by zerwać słońce jak dojrzałą, soczystą pomarańczę…

Ospale przetaczająca się ciężarówka wtargnęła z rumorem na ulicę, burząc chwilę mojego małego, lepszego świata. Otrząsam się z rozmarzenia, wstydliwie chowam rękę pod bawełniany mur płaszcza. Siedząca obok na przystanku starsza pani przygląda mi się z dezaprobatą. Ciekawe, co o mnie teraz myśli.

Wzdycham głęboko, a z moich płuc razem z powietrzem ulatuje czar chwili. Mój wspaniały wschód słońca przysłania teraz na wpół rozwalona, szarobura rudera. Wcześniej udało mi się ją usunąć; znikła bez urzędowego pozwolenia na wyburzenie. Teraz stoi, jeszcze bardziej realna i prozaiczna. Kraty w rozbitych oknach szczerzą się do mnie szyderczo, gdy zrezygnowana wsiadam do autobusu, tęsknym spojrzeniem ogarniając brzoskwiniowe smugi chmur. W drodze do szkoły spoglądam na zmęczone twarze ludzi. Nikt nie zwrócił uwagi na słońce, które choć przysłonięte ciężkimi bryłami budynków, wciąż barwi niebo na kształt pociągnięć pędzla. Czy naprawdę tak wielkim wysiłkiem jest nieznaczne podniesienie głowy? Chociaż zastanawiam się często, czy są jeszcze ludzie zdolni do spontanicznego, bezbrzeżnego zachwytu. Zachwytu czymś niematerialnym, czymś, co nie kosztowało niewyobrażalnej sumy, czymś zwyczajnym. Co zdarza się jednak tylko raz. Bo przecież coś tak przewidywalnego jak wschody i zachody słońca, dzieją się tylko tu i teraz. Chmury. Liście, pomarszczone w geometrycznych wzorach. Rzeczy, które przez swoją niepowtarzalność sprawiają wrażenie stworzonych specjalnie dla ciebie. Takie rzeczy uczą życia w teraźniejszości. Gdy pochylam się nad pięknem, zapominam o problemach, o czekającej mnie klasówce, o tym, że nie mam czasu. Istnieję tylko ja, powoli zatapiająca się w odprysku wieczności. Bo przecież „teraźniejszość jest prześwietlona promieniami wieczności” właśnie, jak pisał Lewis.

Wschód słońca może wywołać czasem prawie fizyczny ból. Smutek, który w jakiś sposób zawsze wiąże się z pięknem. Tak jak w muzyce. Rzadko słucham klasyków, ale najbardziej w ich muzyce lubię ukryte, pulsujące napięcie. Wyczuwam je pod skórą, gdy delikatnie drażni koniuszki moich nerwów. Muzyka opowiada historię bez słów, nie wyjawiając jednak do końca jej sedna. Jest niedopowiedziana. Czy to jest przyczyną tego smutku? Nie wiem.

Zachwyt nad małym, ulotnym pięknem jest nam potrzebny – zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Czasach pogoni za sukcesem, krzyku, brutalnych mediów i reklamy wdzierającej ze wszystkich stron naszego życia. Dlatego nie patrz jak na wariata na przydrożnego muzyka, na kogoś, kto zatrzymuje się na środku drogi i wystawia twarz do słońca. Zatrzymaj się razem z nim. Zapomnij.

Znów wychodzę na betonową ulicę, zapełnioną ludźmi ze wzrokiem ukrytym w odległym, niewidocznym celu. Zamykam oczy i rozdeptuję liścia, który rozpada się z ciepłym, przyjemnym chrupnięciem. Odwracam się i podążam wraz z tłumem, próbując wyłapać pojedyncze twarze.

Ludzkość wypada tak blado w porównaniu ze wschodem słońca.



X 2013

czwartek, 26 grudnia 2013

Poświątecznie

Wprawdzie nie zdążyłam złożyć Wam życzeń świątecznych, ale mam nadzieję, że Wasze święta były takie, jakie święta Bożego Narodzenia być powinny: rodzinne, pełne ciepła i radości z narodzenia Jezusa. Teraz mogę Wam tylko życzyć wspaniałego Nowego Roku i dużo, dużo nowych książków :3.

Ale nie byłabym sobą, gdybym nie pochwaliła się moimi prezentami.Tym bardziej, że w tym roku były bardzo udane :)




A wy co dostaliście? Pochwalcie się swoimi książkowymi prezentami :)

P.S. Ostatnio trochę zaniedbałam bloga, ale już niedługo spodziewajcie się wielu nowych recenzji :)

piątek, 13 grudnia 2013

1 urodziny bloga i... konkurs!

Dzisiaj upływa rok i jeden dzień od założenia przeze mnie bloga. Rok temu wkroczyłam w blogosferę nieśmiało i niepewnie, przywitałam się nieconiezgrabnie i zaczęłam pisać. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale pisałam dość regularnie (z czego jestem bardzo dumna, bo słomiany zapał to moje drugie imię). Udało mi się stworzyć własny kącik, w którym wylewam swoje żale i przemyślenia i gdzie króluje moja największa miłość- książki. Przez ten czas blog stał się dla mnie bardzo ważny, zmobilizował mnie do rozwijania swojej pasji, jaką jest pisanie, oraz nauczył wnikliwiej czytać książki. Poznałam bardzo ciekawych ludzi, którzy stali się czymś więcej niż tylko nickami na ekranie.

Przez ten rok udało mi się całkiem sporo osiągnąć- weszłam do finałowej dziesiątki w konkursie e-Buka, zaczęłam współpracować z wydawnictwami. Nie ukrywam, że jestem z tego zadowolona. Jednak najważniejsze dla mnie stało się to, że mam coś w pełni stworzonego przez siebie, coś, o czym mogę sama decydować. Równocześnie wiem, że robię to dla innych- jeśli udało mi się kogokolwiek przekonać do przeczytana choć jednej książki, to znaczy, że cel został osiągnięty.

W tym miejscu chciałabym podziękować panu Tomkowi, który pierwszy zaproponował mi pisanie bloga, mojej rodzinie, która musiała znosić moje marudzenie, oraz Wam- czytelnikom. W końcu bez Waszych opinii i krytyki nie wiedziałabym, co robię źle, a co dobrze, i straciłabym szybko chęci wiedząc, że do nikogo nie docieram. W każdym razie- dziękuję wszystkim.

Wszystko, co napisałam, jest za poważnie, za pompatyczne i bez sensu. Ale myślę, że dużo zmieniło się przez ten rok w moim życiu i blog był jedną z takich stałych rzeczy, które pozwalały mi nie zwariować.

Teraz coś, czego nikt nie lubi, czyli statystyka: w ciągu tego roku napisałam 51 postów, ułożyłam 5 stosików i przeczytałam nieco ponad 64 książki (nieco ponad, ponieważ nie od początku prowadziłam dokładny zapis). Nie wiem czy to dużo, czy mało; w każdym razie mogłoby być więcej i to tylko motywacja na następny rok. Wy odwiedziliście mnie 5774 razy, skomentowaliście 203 razy, a do obserwowanych dodało mnie 27 osób.

I teraz dopiero przejdę do sedna, czyli do urodzinowego konkursu. Podziwiam wszystkich, którzy dotarli aż tutaj przeczytawszy wszystkie te bzdury na górze J. Z okazji mojej pierwszej rocznicy to ja mam prezent dla Was- książkę Niezbędnik obserwatorów gwiazd.

Zasady konkursu:
1. Organizatorką konkursu jestem ja- Wiktoria Bibliofilka- autorka bloga recenzenckiego Człowiek, który czyta, żyje wielokrotniej i ciekawiej
2. Konkurs trwa od 13.12.2013 r. do 1.1. 2014 r.
3. Nagrodą w konkursie jest książka Niezbędnik obserwatorów gwiazd Matthew’a Quicka
4. Zgłaszamy się, komentując ten post podając nick i maila. 
5. Byłabym bardzo wdzięczna za dodanie bloga do obserwowanych oraz za wklejenie banneru, ale nie jest to konieczne.
6. Wyniki ogłoszę 2 stycznia 2014r..
7. Po skontaktowaniu się ze zwycięzcą czekam 3 dni robocze na odpowiedź z danymi do wysyłki.
8. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski.

Serdecznie zachęcam do udziału J



środa, 11 grudnia 2013

Siostrzane recenzje- Harry Potter i Kamień Filozoficzny



Dawno mnie nie było, oj, dawno… lista książek do zrecenzowania wydłużyła się znacznie, listopad zleciał nie wiadomo kiedy i zima już nieśmiało puka do okien, przypominając o sobie mroźnymi porankami, pierwszymi czekoladowymi mikołajami w sklepach i szybko zapadającym zmrokiem. Grudzień przywitał nas pierwszym śniegiem i orkanem (miecz Percy’ego!) Ksawerym. A ja, otoczona ciasnym kokonem lekcji i obowiązków, trochę zapomniałam o blogu i o Was. W ramach przeprosin przygotowałam nowy cykl recenzji, którego pomysł dojrzewał we mnie już od bardzo dawna. Mianowicie, stwierdziłam kiedyś, że skoro już po moim domu grasują trzy stworki, zwane roboczo siostrami, a każda z nich przejawia mniej lub bardziej rozwiniętą pasję czytelniczą, to czemu miałabym tego nie wykorzystać? Tak więc od czasu do czasu na blogu pojawiać się będą książki czytane i recenzowane przez moje siostry- a skoro dzieci podobno nie kłamią, to chyba nigdzie nie znajdę lepszych recenzentów.

11 lat to wiek, w którym młodzi czarodzieje rozpoczynają naukę w Hogwarcie. To również najwyższy czas, aby podsunąć siostrze Harry’ego Pottera- książkę, która zaczarowała dzieciństwo milionów. Moja Kasia książkę szybko przeczytała i stwierdziła, że było super. Ale napisać chociaż pięć zdań- to już był problem. Nawet obietnice wiecznej sławy w blogosferze nie były w stanie jej przekonać J. Jednak w końcu coś tam naskrobała, i oto efekty:

Książka „Harry Potter i Kamień filozoficzny” opowiada o przygodach trójki przyjaciół: Harry’ego, Rona i Hermiony. Bardzo mi się podobała. Uważam, że powinno być lepiej opisane spotkanie z Voldemortem, ale to nie zmienia mojej oceny książki. Była fantastyczna.
Zaciekawiło mnie to, że Hermiona, choć pochodziła z mugolskiej rodziny, najlepiej się uczyła i czarowała. Jest moją ulubioną postacią, bo zawsze znajdzie sposób na wszystko. Draco Malfoy od początku wydał mi się dziwny.
„Harry Potter” zmienił mój typ czytanych książek. Kiedyś czytałam tylko takie „pamiętnikowe”, ale chyba bardziej polubię fantastykę.

Postanowiłam również wrócić do opowieści, nad którą kiedyś zarywałam noce. Mam do tej książki ogromny sentyment, i może dlatego trudno mi będzie ocenić ją obiektywnie. Ale ponieważ po wielokrotnym czytaniu nie odczuwa się już tak dużego napięcia, zaczyna się zwracać uwagę na coś innego- kunszt pisarza. Pani Rowling snuje opowieść lekko, zgrabnie, dobrze opisuje bohaterów. Doświadczony potteroman zauważy nawiązania do kolejnych części. Mieli jednak dziwne wrażenie, że Snape po prostu czyta im w myślach.- Snape był przecież mistrzem legilimencji. Takich z pozoru nic nie znaczących zdań można znaleźć o wiele więcej.


Niedługo święta. Na pewno macie w rodzinie jakieś dziecko, które jeszcze nie odbyło podróży do Hogwartu. Może warto mu ją podarować? Może to być jeden z najwspanialszych prezentów w całej książkowej przygodzie.

sobota, 7 grudnia 2013

Pierwszy egzemplarz recenzencki- "Zabawka Boga"



Wśród przesyłek wyjętych ze skrzynki pocztowej bura koperta od razu rzucała się w oczy: była duża, pomięta i bardzo brudna. Nazwisko i adres napisano ołówkiem. Spojrzałem na znaczek. List został wysłany z Etiopii.


Kiedy byłam młodsza, jednymi z moich ulubionych filmów była seria o przygodach Indiany Jonesa. Od drugiej klasy podstawówki marzyłam o karierze archeologa; moją głowę wypełniały wizje zapomnianych cywilizacji zasypanych piaskami pustyni, dawnej magii i tajemniczych odkryć. Oczami wyobraźni widziałam swoje nazwisko wypisane na kartach historii między Howardem Carterem a Heinrichem Schliemannem. Jednak czas zweryfikował moje marzenia, a z planów studiów archeologii i egiptologii zostało mi tylko zamiłowanie do starożytności i tajemnic

Niepozorna książeczka ze starym mnichem na okładce. Pomarańczowe litery na białym tle układają się w tytuł Zabawka Boga. Takie okładki nie przykuwają wzroku feerią barw, nie krzyczą agresywnie z reklam. Jednak wystarczy zajrzeć do środka, by zapach grubego, miłego w dotyku papieru oraz zdjęcia ruin i pałaców zachęciły do lektury. Tym bardziej, że opowieść wciąga od pierwszego rozdziału. Już od początkowych stron czytelnik otrzymuje do rozwiązania zagadkę. Tajemniczy list, dawny przyjaciel i skarb, który może odmienić losy całego chrześcijaństwa. Cała historia, ciągnąca się przez dwadzieścia jeden wieków, skupia się wokół tego skarbu. Powieść podzielona jest na cztery części- cztery osoby, cztery punkty zwrotne opowieści. Autor swobodnie przeskakuje z dwunastego wieku do pierwszego, z ery Internetu do pieszych podróży przez pustynię. Akcja to zwalnia, to przyspiesza, trzymając czytelnika w ciągłym napięciu. Zakończenie aż do ostatnich stron pozostaje niewiadome.

Zabawka Boga jest bardzo realistyczna; mapy, zdjęcia, ludzie- to wszystko dodaje jej prawdziwości. Jednak historia przedstawiona w książce jest tak niesamowita, że trudno powiedzieć, w którym miejscu autor koloryzuje fakty. Słabszą stroną książki są główni bohaterowie (chociaż trudno ich nazwać „głównymi”)- Tadeusz oraz jego żona Wanda. Chciałabym dowiedzieć się o nich czegoś więcej; mało było odczuć samego autora, pomimo iż przez mniej więcej połowę książki prowadził pierwszoosobową narrację. Pomimo to dadzą się lubić i trzymałam za nich kciuki podczas długich poszukiwań. Bardzo podobało mi się natomiast przedstawienie bohaterów historycznych, takich jak św. Jan. Byli oni bardzo ludzcy- być może dlatego tak dobrze czytało mi się część opowiadającą o pierwszych wiekach chrześcijaństwa.

Książka Tadeusza Biedzkiego ma doskonale odmalowane tło historyczne, a oprócz wspaniałej przygody czytelnik może dowiedzieć się sporo o historii i kulturze. Opowieść wciąga jak najlepszy kryminał i angażuje czytelnika (a przynajmniej mnie J ) jak najwspanialsza powieść fantastyczna- a opis „książka oparta na faktach” wywołuje przyjemny dreszczyk. Polecam!



Za książkę dziękuję pani Karolinie i wydawnictwu Bernardinum