niedziela, 8 września 2013

Niedzielnie nie na temat- Gdybym była dziełem sztuki


Dzisiaj mam dla was tekst wyjątkowy- właściwie od niego zaczęła się moja przygoda z blogowaniem (a dlaczego, to może wyjaśnię innym razem). Prawie rok temu, gdy go pisałam, po raz pierwszy naszła mnie taka… wena? Po prostu siadłam, zaczęłam pisać i właściwie nie wiem jakim sposobem pojawił się przede mną tekst. Właściwie bez poprawek, ot tak, po prostu. Rzadko zdarza mi się coś takiego, zwłaszcza że to chyba jeden z najlepszych utworów,  jakie udało mi się napisać. Trochę się obawiałam zamieścić go tutaj… ale już za późno, decyzja podjęta, poszło w eter i proszę was tylko o opinię, czy ten tekst jest dobry, tak jak mi się wydaje.




     
     

     Gdybym była dziełem sztuki… Dlaczego dziełem sztuki? Nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego to napisałam.* Ten zwrot pojawił się w mojej głowie jakiś czas temu i od razu mi się spodobał. Ma w sobie coś tajemniczego i przyciągającego. Kojarzy mi się z białym, przestronnym i jasnym pomieszczeniem (również nie wiem dlaczego- takie skojarzenie) oraz zapachem suchych pasteli. W tle ktoś łagodnie gra na saksofonie melodię przypominającą reggae.
     Ale wracając do tematu: gdybym była dziełem sztuki… myślę, że byłby to utwór muzyczny. Nie potrafię sobie wyobrazić siebie jako obraz albo rzeźbę, albo przedstawienie teatralne, albo wiersz, albo cokolwiek innego. Zdecydowanie, gdybym byłą dziełem sztuki, byłabym utworem muzycznym.
     Byłby to utwór instrumentalny, bez żadnego tekstu. W sumie mogłabym nagrać całą płytę- o sobie. W zależności od mojego nastroju zmieniałyby się instrumenty, tempo i tonacja, ale melodia zostawałaby zawsze taka sama- w końcu jestem zawsze tym samym człowiekiem.
     Gdybym miała przedstawić się jako utwór muzyczny w tej chwili…myślę, że byłoby to coś spokojnego, pogodnego. Głównym instrumentem mogłaby być gitara akustyczna albo pianino. Mam tyle pomysłów na wyrażenie siebie poprzez muzykę, że nie mogę teraz wszystkich opisać. Szkoda, że jeszcze nie umiem na niczym grać
    Utwór, który teraz krąży po mojej głowie to Assumpta est Maria. Nie wiem o nim nic poza tym, że jest piękny. Nie wiem, kto go napisał, kiedy, nie wiem nawet, czy dobrze napisałam jego tytuł.** W sumie to nie wiem, dlaczego mi się podoba. Może dlatego, że jest tak jakby… niespełniony. Cały czas do czegoś dąży, ale nie da się usłyszeć w muzyce celu- rozumiecie, o co mi chodzi? Tak jakby pisarz zakończył książkę, przerywając zdanie w połowie. Jest w nim (chodzi mi o utwór) tylko pianino i chór, ale przemawia do mnie o wiele bardziej, niż piosenki z dziesięcioma różnymi instrumentami, wokalem, chórkiem i w dodatku zmiksowane tak, że nie wiadomo, co jest prawdziwe, a co wytworzone komputerowo.
     Ale przecież miałam napisać, co by było, gdybym była dziełem sztuki. Przepraszam, ale bardzo często zdarza mi się wpadać w dygresje. Poza tym myślę, że mogłabym być takim utworem jak Assumpta est Maria, bo słychać w nim wszystko- szczęście, i rozpacz, i cierpienie, i zadowolenie, i rozkosz taką, że aż rozsadza, Nie wiem dlaczego, ale kiedy go słucham, to czuję, że naprawdę żyję, czuję, jakbym nim była- i to jest to! Wiem, że kiedyś nauczę się go śpiewać, a wtedy będę nim- będę dziełem sztuki!
     Do jakich ciekawych wniosków można dojść, jak się człowiek dobrze zastanowi.
    
      Wracając do tematu Assumpta est Maria chciałam dokładniej wytłumaczyć, co miałam na myśli mówiąc, że słuchając go czuję, że żyję. Nie chciałam aby to zabrzmiało pompatycznie, ale w tej chwili to jedyny zwrot, który przychodzi mi do głowy. Oczywiście przez cały czas mam świadomość, że żyję- może nie zawsze myślę o tym. Są jednak takie chwile, w których uświadamiam sobie, że- tak, żyję! O kurczę! Ale mam szczęście. Żyję i mogę robić, co zechcę, mogę być, kim zechcę, żyję we wspaniałym świecie, który wprawdzie nie jest idealny, ale żyję! I mogę tyle zmienić, jeśli tylko będę chciała. Żyję; mogę stać tu, słuchać, tego, widzieć to! Właśnie takie myśli nachodzą mnie, gdy słucham tego utworu, albo kiedy widzę piękny zachód słońca nad morzem (wiem, że to zalatuje kiczem, ale naprawdę tak jest), albo kiedy po prostu wychodzę na spacer z psem i widzę, jak cieszy się wszystkim. Wiem, że za chwilę będę miała inny nastrój, wpadnę w depresję i będę mówić, że nic mi się nie uda, że do niczego w życiu nie dojdę, że nie mam na nic wpływu, ale czasami naprawdę czuję, że mogę wszystko.

     Mogę wszystko!

     Gdybym była dziełem sztuki, mogłabym poruszać ludzi, walić mury, zacierać granice, ale będąc człowiekiem, mogę jeszcze więcej-mogę tworzyć.


*Gdy się później nad tym zastanawiałam, doszłam do wniosku, że może mieć to jakiś związek z książką Kiedy byłem dziełem sztuki, której tytuł kiedyś obił mi się o uszy.
**Muzyka: Krzysztof Dzierma, opracowanie: Mirosław Grusiewicz. Jeśli kiedyś uda mi się znaleźć nagranie tego utworu w takiej formie, w jakiej było mi dane go słyszeć pierwszy raz (tzn. czterogłosowy chór z akompaniamentem pianina) na pewno je tutaj wrzucę, a na razie mam to.

3 komentarze:

  1. O tak, psy potrafią dodawać otuchy, wiary i lekkości na sercu:) chyba nikt się tak nie cieszy na mój widok, jak mój kosmaty Tofik :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, tworzenie jest tak samo satysfakcjonujące jak inspirowanie :)
    PS Otagowałam cię w zabawie "Zaksiążkuj nazwę bloga". Jeśli chcesz wziąć udział, szczegóły u mnie.
    Pozdrawiam,
    My Paper Paradise

    OdpowiedzUsuń