wtorek, 3 września 2013

Blondynka u szamana

Za każdym razem, kiedy człowiek spotyka się z czymś tak wielkim i potężnym, czego początku ani końca nie potrafi odnaleźć, nie umie tego opisać ani zrozumieć, może tylko chłonąć wszystkimi zmysłami jego moc i piękno, to część z tej siły i urody zostaje w nim na zawsze.

Zawsze marzyłam o podróżach. Któż o nich nie marzy? Jednak nie o tak modnych teraz wczasach all inclusive, nie o leżeniu pod palmami i popijaniu soczku z lodem. Nie. Zawsze marzyłam o jeżdżeniu po świecie z plecakiem i namiotem. Chciałabym sama decydować, gdzie będę spać, co i kiedy jeść. Chciałabym zwiedzać prawdziwe miejsca, poznawać prawdziwych ludzi, ich życie. Bez koloryzowania. Oddychać innym powietrzem.

Zawsze najbardziej fascynowała mnie Ameryka Południowa. Amazonia. Życie Indian. Nieskażona cywilizacją, tak… przyciągająco pierwotna. Odkąd jako dziesięciolatka przeczytałam Ryby śpiewają w Ukajali Arkadego Fiedlera, puszcza siedzi w mojej głowie. Czasem przygasa, przycicha, zarzucona codziennością, ale co jakiś czas wybucha, niepowstrzymana,  nieokiełznana, dzika, jak tylko puszcza amazońska potrafi.

Ostatnio stało się to za sprawą Blondynki u szamana autorstwa Beaty Pawlikowskiej, jednej z najbardziej znanych polskich podróżniczek. Mała, nieco ponad dwustustronicowa książeczka przenosi nas – jak głosi podtytuł- do magicznego świata Indian. Czytałam kiedyś kilka książek tej autorki, ale ta podobała mi się chyba najbardziej. Beata Pawlikowska opisuje swoją podróż od ostatnich bastionów cywilizacji aż po najwyższy stopień szamańskiego wtajemniczenia. Realizm przeplata się z pradawną magią, wprowadzając atmosferę lekkiego (choć równocześnie na swój sposób przyjemnego) niepokoju. Książka jest pełna bardzo ładnych opisów miejsc i uczuć, które jednak nie zwalniają biegu akcji. Oprócz tego autorka wprowadza do powieści dużą dawkę humoru, przytacza różne anegdotki, tak że co chwilę uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Narracja jest prowadzona pierwszoosobowo, co pozwala byś z podróżniczką, patrzeć jej oczami. Poza tym, mamy tu galerię mocno zarysowanych, ciekawych postaci. Autorka wplata w powieść sporo własnych myśli i spostrzeżeń dotyczących życia, jego sensu. Osobom nastawionym na akcję galopującą z prędkością konia wyścigowego zapewne by się to nie spodobało, ale mnie ten zabieg bardzo przypadł do gustu. Lubię poznawać punkt widzenia innych ludzi, a po lekturze Świata Zofii coraz częściej zdarza mi się szukać w książkach wątków filozoficznych. Tutaj ta moja potrzeba refleksyjności została w pełni zaspokojona.


I znów nachodzi to uczucie… niespełnienia. Coś mnie ciągnie. Do puszczy. Cóż, na razie mogę sobie co najwyżej pochodzić po mniej dzikim polskim lesie, ale na razie dobre i to. Ale kiedyś… kiedyś na pewno.

1 komentarz:

  1. Ach znam to uczucie, że gdzieś ciągnie człowieka po przeczytaniu książki. Uwielbiam tą nostalgię :)

    OdpowiedzUsuń