Za
każdym razem, kiedy człowiek spotyka się z czymś tak wielkim i potężnym, czego
początku ani końca nie potrafi odnaleźć, nie umie tego opisać ani zrozumieć,
może tylko chłonąć wszystkimi zmysłami jego moc i piękno, to część z tej siły i
urody zostaje w nim na zawsze.
Zawsze marzyłam o podróżach. Któż o nich nie marzy? Jednak
nie o tak modnych teraz wczasach all inclusive, nie o leżeniu pod palmami i
popijaniu soczku z lodem. Nie. Zawsze marzyłam o jeżdżeniu po świecie z
plecakiem i namiotem. Chciałabym sama decydować, gdzie będę spać, co i kiedy
jeść. Chciałabym zwiedzać prawdziwe miejsca, poznawać prawdziwych ludzi, ich
życie. Bez koloryzowania. Oddychać innym powietrzem.
Zawsze najbardziej fascynowała mnie Ameryka
Południowa. Amazonia. Życie Indian. Nieskażona cywilizacją, tak… przyciągająco
pierwotna. Odkąd jako dziesięciolatka przeczytałam Ryby śpiewają w Ukajali Arkadego Fiedlera, puszcza siedzi w mojej
głowie. Czasem przygasa, przycicha, zarzucona codziennością, ale co jakiś czas
wybucha, niepowstrzymana, nieokiełznana, dzika, jak tylko puszcza amazońska
potrafi.
Ostatnio stało się to za sprawą Blondynki u szamana autorstwa Beaty Pawlikowskiej, jednej z
najbardziej znanych polskich podróżniczek. Mała, nieco ponad dwustustronicowa
książeczka przenosi nas – jak głosi podtytuł- do magicznego świata Indian.
Czytałam kiedyś kilka książek tej autorki, ale ta podobała mi się chyba
najbardziej. Beata Pawlikowska opisuje swoją podróż od ostatnich bastionów
cywilizacji aż po najwyższy stopień szamańskiego wtajemniczenia. Realizm
przeplata się z pradawną magią, wprowadzając atmosferę lekkiego (choć równocześnie
na swój sposób przyjemnego) niepokoju. Książka jest pełna bardzo ładnych opisów
miejsc i uczuć, które jednak nie zwalniają biegu akcji. Oprócz tego autorka
wprowadza do powieści dużą dawkę humoru, przytacza różne anegdotki, tak że co
chwilę uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Narracja jest prowadzona
pierwszoosobowo, co pozwala byś z podróżniczką, patrzeć jej oczami. Poza tym,
mamy tu galerię mocno zarysowanych, ciekawych postaci. Autorka wplata w powieść
sporo własnych myśli i spostrzeżeń dotyczących życia, jego sensu. Osobom
nastawionym na akcję galopującą z prędkością konia wyścigowego zapewne by się
to nie spodobało, ale mnie ten zabieg bardzo przypadł do gustu. Lubię poznawać
punkt widzenia innych ludzi, a po lekturze Świata
Zofii coraz częściej zdarza mi się szukać w książkach wątków
filozoficznych. Tutaj ta moja potrzeba refleksyjności została w pełni
zaspokojona.
I znów nachodzi to uczucie… niespełnienia. Coś mnie
ciągnie. Do puszczy. Cóż, na razie mogę sobie co najwyżej pochodzić po mniej
dzikim polskim lesie, ale na razie dobre i to. Ale kiedyś… kiedyś na pewno.
Ach znam to uczucie, że gdzieś ciągnie człowieka po przeczytaniu książki. Uwielbiam tą nostalgię :)
OdpowiedzUsuń