Miała być recenzja, będzie kolejny tekst o niczym.
***
Wschodzi słońce. Pomarańczowa, gładka kula powoli
wznosi się ponad horyzont, barwiąc świeży błękit nieba delikatnymi promieniami.
Chmury zabarwione brzoskwiniowym różem snują się jak lekkie smugi spod pędzla
impresjonisty. Na zachodzie jeszcze chłodna, szarobłękitna głębia pod wpływem
słońca ożywia się i nabiera barwy pastelowej, rozwodnionej ultramaryny.
Przypomina mi się zasłyszana dawno sentencja- sky is the limit. Jednak niebo nie wydaje się teraz limitem, lecz
niedosięgłym celem przynoszącym ulgę, jak chłód morza w dusznym upale. Podnoszę
dłoń, by zanurzyć ją w orzeźwiającym błękicie, by zerwać słońce jak dojrzałą,
soczystą pomarańczę…
Ospale przetaczająca się ciężarówka wtargnęła z
rumorem na ulicę, burząc chwilę mojego małego, lepszego świata. Otrząsam się z
rozmarzenia, wstydliwie chowam rękę pod bawełniany mur płaszcza. Siedząca obok
na przystanku starsza pani przygląda mi się z dezaprobatą. Ciekawe, co o mnie
teraz myśli.
Wzdycham głęboko, a z moich płuc razem z powietrzem
ulatuje czar chwili. Mój wspaniały wschód słońca przysłania teraz na wpół
rozwalona, szarobura rudera. Wcześniej udało mi się ją usunąć; znikła bez
urzędowego pozwolenia na wyburzenie. Teraz stoi, jeszcze bardziej realna i
prozaiczna. Kraty w rozbitych oknach szczerzą się do mnie szyderczo, gdy zrezygnowana
wsiadam do autobusu, tęsknym spojrzeniem ogarniając brzoskwiniowe smugi chmur.
W drodze do szkoły spoglądam na zmęczone twarze ludzi. Nikt nie zwrócił uwagi
na słońce, które choć przysłonięte ciężkimi bryłami budynków, wciąż barwi niebo
na kształt pociągnięć pędzla. Czy naprawdę tak wielkim wysiłkiem jest
nieznaczne podniesienie głowy? Chociaż zastanawiam się często, czy są jeszcze
ludzie zdolni do spontanicznego, bezbrzeżnego zachwytu. Zachwytu czymś
niematerialnym, czymś, co nie kosztowało niewyobrażalnej sumy, czymś
zwyczajnym. Co zdarza się jednak tylko raz. Bo przecież coś tak przewidywalnego
jak wschody i zachody słońca, dzieją się tylko tu i teraz. Chmury. Liście,
pomarszczone w geometrycznych wzorach. Rzeczy, które przez swoją niepowtarzalność
sprawiają wrażenie stworzonych specjalnie dla ciebie. Takie rzeczy uczą życia w
teraźniejszości. Gdy pochylam się nad pięknem, zapominam o problemach, o
czekającej mnie klasówce, o tym, że nie mam czasu. Istnieję tylko ja, powoli
zatapiająca się w odprysku wieczności. Bo przecież „teraźniejszość jest
prześwietlona promieniami wieczności” właśnie, jak pisał Lewis.
Wschód słońca może wywołać czasem prawie fizyczny
ból. Smutek, który w jakiś sposób zawsze wiąże się z pięknem. Tak jak w muzyce.
Rzadko słucham klasyków, ale najbardziej w ich muzyce lubię ukryte, pulsujące
napięcie. Wyczuwam je pod skórą, gdy delikatnie drażni koniuszki moich nerwów.
Muzyka opowiada historię bez słów, nie wyjawiając jednak do końca jej sedna.
Jest niedopowiedziana. Czy to jest przyczyną tego smutku? Nie wiem.
Zachwyt nad małym, ulotnym pięknem jest nam
potrzebny – zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Czasach pogoni za sukcesem,
krzyku, brutalnych mediów i reklamy wdzierającej ze wszystkich stron naszego
życia. Dlatego nie patrz jak na wariata na przydrożnego muzyka, na kogoś, kto
zatrzymuje się na środku drogi i wystawia twarz do słońca. Zatrzymaj się razem
z nim. Zapomnij.
Znów wychodzę na betonową ulicę, zapełnioną ludźmi ze
wzrokiem ukrytym w odległym, niewidocznym celu. Zamykam oczy i rozdeptuję
liścia, który rozpada się z ciepłym, przyjemnym chrupnięciem. Odwracam się i
podążam wraz z tłumem, próbując wyłapać pojedyncze twarze.
Ludzkość wypada tak blado w porównaniu ze wschodem
słońca.
X
2013
Widzę, że masz taki typowo gawędziarski styl. Trochę jak Stephen King :DD
OdpowiedzUsuńFajna notka, naprawdę, mogłabyś z taką weną książki pisać. :>
Pozdrawiam!