Lubię
swoje miejsce zamieszkania. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że je kocham.
Ale nie chodzi tu o konkretny budynek, o mój dom, tylko Dom- Dom przez duże D.
A na Dom przez duże D składa się wiele czynników: ludzie, miejsce, atmosfera, przyzwyczajenie…
Jednak ostatnio, ze względu na dalszą edukację w Domu czasem jestem, czasem
mnie nie ma, a jeśli jestem, to tak jakby… tymczasowo. Przelotem. Zaczęłam
nawet za nim trochę tęsknić. Za Domem i za pewnym rodzajem spokoju, który
ogarnia mnie u jego progu, a którego nie doświadczyłam już od dłuższego czasu.
Spokoju, że już nic mnie nie goni, nigdzie nie muszę się spieszyć, jest mi
ciepło, jestem u siebie, jestem w DOMU. I trochę brakuje mi atmosfery mojej
miejscowości, mojej wsi, mojej dziury, jak ją nazywam w przypływie irytacji
albo sentymentu. Mieszkanie w mieście ma dużo plusów; mam wszędzie blisko- do
biblioteki, do księgarni, do szkoły. Mam wiele możliwości, których wcześniej
nie miałam, a jednak… wciąż czegoś mi brakuje. Machnęłam więc ręką na stos
książek, na brak czasu i w poszukiwaniu tego czegoś wybrałam się na spacer.
Od
pierwszych chwil na dworze uderzyło mnie to, czego w mieście nie doświadczyłam
jeszcze nigdy, czyli cisza. Cisza, przerywana jedynie odległym, rozmytym szumem
samochodów czy pojedynczymi głosami ptaków i psów. Cisza i samotność- ale mam
tu na myśli ten miły rodzaj samotności. Daleko inny niż samotność ulicznego
tłumu, w którym człowiek czuje się jednym z wielu samotnych, nic nie znaczących
ludzi. Samotność wsi, pól, lasów to samotność, w której człowiek nie potrzebuje
do szczęścia już niczego i nikogo. Czuje się spokojny i taki… zadowolony z
życia. Taka samotność rozbudza w tobie poczucie wyjątkowości i dziwnego
szczęścia. Trudno mi to opisać, ale lubię być samotna w ten sposób.
Co
jeszcze jest na wsi, czego brakuje mi w mieście? Dużo, dużo nieba- dookoła i
nad głową. Gwiazdy w bezchmurne wieczory. Księżyc, co miesiąc zaglądający mi do
okna pyzatą pełnią. Drzewa, ile tylko dusza zapragnie. Słońce, które tutaj jest
jakby czystsze. I poczucie, że mogę wyjść z domu z niedbale związanymi włosami,
ubrana w stary polar taty, skakać, tańczyć, śpiewać, wybiec w pole, usiąść na
środku drogi i podziwiać chmury. Poczucie pewnego… nieskrępowania. Mogę zerwać
jabłko z drzewa i zjeść jeszcze pachnące wiatrem i rosą. Mogę wskoczyć na gałąź
i pomachać nogami w powietrzu. Mogę pobiec prosto przed siebie, nie zawracając
sobie głowy tym, dokąd biegnę. Mogę… ale na razie chcę tylko stać w jesiennym
słońcu i chłonąć to wszystko, napawać się uczuciem, że jestem w Domu… w Domu!
Miasto
jest pełne drogowskazów. W nim zawsze wiem, dokąd idę. A na wsi mogę wybrać
jedną z nieznanych mi dróg i pójść nią, nie wiedząc, do jakiego dążę celu.
Nawet jeśli miałabym trafić w szczere pole, to jakież wspaniałe uczucie
odkrywania towarzyszy takim nieznanym drogom! Każdy zakręt jest tajemnicą,
którą mogę odkryć.
Kiedy
jestem w mieście, czuję się trochę nienaturalnie. Obco. Na wsi jestem częścią
świata, elementem krajobrazu, cząstką natury. Jestem tak samo ważna, jak ptak
przelatujący mi nad głową, a równocześnie jestem jedyna i wyjątkowa w swoim
rodzaju. Jestem w Domu.
30
IX 2013
Piękny wpis! Rozumiem Cię doskonale, bo sama mieszkam na wsi i nie chciałabym w mieście, ale coś mi się wydaję, że przyszłość skaże mnie na miasto...
OdpowiedzUsuńOśle kochany, co ty mi tu kminisz? Wracaj szybcikiem do domu, przenoś się do Żeroma i bądź ze swoim Łosiem!
OdpowiedzUsuń~Łoś
Łosiu, żeby to było takie proste... ale z drugiej strony, to jednak lubię tę szkołę. I jestem z tobą duchowo :D
Usuń