niedziela, 23 czerwca 2013

Stosik # 4

Uwielbiam czerwiec. Miesiąc jakby niezdecydowany, pomiędzy wiosną a latem. O zmierzchu  cykają świerszcze, kołysząc mnie do snu. Słońce wstaje wcześnie, a gdy jest jeszcze ciemno, zaczynają śpiewać ptaki. W tym miesiącu mam wrażenie, że świat jest taki młody. W tym miesiącu mam urodziny. No i... w tym miesiącu kończy się szkoła :). Więc dzisiaj taki piękny, czerwcowy stosik. Z moimi ulubionymi kwiatami. :)





Odwiedziłam ostatnio nową (nową w znaczeniu dla mnie nową, istnieje już od dawna) bibliotekę i założyłam sobie kartę. Jest tam mnóstwo książek, które już od dawna chciałam przeczytać, i jestem taaaaka zadowolona (mam do niej 7 km, po górach i dolinach na rowerze, ale nieważne). Przede mną całe wakacje :)



1. Terry Pratchett Mort z biblioteki publicznej (tej nowej)
2.Terry Pratchett Ruchome obrazki (jw.)
3. Terry Pratchett Wiedźmikołaj- czytane już po raz -enty, ale jak widzę ją na półce, nie mogę się oprzeć- z biblioteki publicznej
4. E.E Schmitt Kiki van Beethoven- z biblioteki szkolnej
5. Kami Garcia, Margaret Stohl Piękne istoty z biblioteki publicznej (nowej)
6. Chris Wooding Przebudzeni  prezent na dzień dziecka
7.Lew Wallace Ben Hur - od dawna chciałam przeczytać te książkę, a wyszperałam ją dopiero w maleńkiej biblioteczce przy parafii
8. Ann Cleeves Czerń kruka z biblioteki szkolnej
9. Robert Muchamore Rekrut z biblioteki szkolnej- kolejna powtórka z rozrywki; czytałam tę książkę dwa lata temu, a ostatnio naszło mnie na powroty
10. Markus Zusak Posłaniec z biblioteki szkolnej- przeczytane i zrecenzowane



sobota, 22 czerwca 2013

Posłaniec


Czy zastanawialiście się kiedyś, jaki wpływ ma wasze życie na innych ludzi? Właściwie najmniejszym gestem, od niechcenia wypowiedzianym słowem można zmienić czyjeś losy. Zawsze interesowały mnie ciągi przyczynowo- skutkowe; także tzw. efekt motyla. Polega on na tym, że drobne, niezauważalne wydarzenie może mieć ogromne skutki w przyszłości, np. trzepot skrzydeł motyla w Japonii może doprowadzić do huraganu w Teksasie dwa lata później. Także w naszym życiu możemy doświadczyć takich sytuacji. Jednak zazwyczaj końcowego efektu tego jednego słowa czy gestu nie jesteśmy świadomi, pozostaje on bez naszego udziału.

Co by się jednak stało, gdyby pewnego dnia ktoś pokazał nam, że możemy zmienić czyjeś życie na lepsze. Nie, nie możemy- wręcz musimy. W ogromnym stopniu lub w malutkim, niezauważalnym, ale zawsze na lepsze. Czy podejmiemy wyzwanie?

Ed mieszka w małym, zapyziałym, jakby zapomnianym przez Boga australijskim miasteczku. Ten młody mężczyzna, właściwie chłopak,  pracujący jako taksówkarz, nie ma żadnych perspektyw. Żyje z dnia na dzień, a jego życie jest pozbawione jakichś większych ambicji czy refleksji. Pracuje. Gra w karty z przyjaciółmi. Rozmawia z psem. Pierze ubrania, ale nie prasuje. Gotuje. Je. Śpi. W strasznym mieszkaniu strasznie mieszka straszny mieszczan. Przeciętny. Szary. Człowiek. A jednak ktoś dostrzegł w nim coś ponadprzeciętnego. Ten nieuchwytny przy pierwszym wrażeniu przejaw wrażliwości czy empatii. Wtedy Ed dostaje pierwszą kartę. Wtedy zostaje Posłańcem.

Na karcie są adresy. Czasem dosłowne, czasem zaszyfrowane. Adresy ludzi, którym trzeba pomóc. Czasem ich problemy są ogromne, czasem malutkie, wręcz błahe. I tak się od siebie różnią. Kobieta maltretowana przez męża. Dziewczyna, która w wyścigu zawsze jest druga. Ksiądz w pustym kościele. Dwaj wiecznie skłóceni bracia. Rodzina imigrantów oderwana od społeczności. Ludzie z problemami. Tak różnymi. Możesz powiedzieć to nie moja sprawa. Możesz powiedzieć ale nie dam rady. Jednak wiedzą, że wybrali odpowiedniego człowieka. Nie zostawisz tego. Problemy innych wgryzają się w ciebie, przeżerają ci mózg. Nie dają spokoju.

Może dlatego ta książka tak mi się podobała, że doskonale rozumiałam Eda. Czasem za bardzo przejmuję się innymi, wspólnym dobrem. Tata nazywa mnie nawet drugą Joanną d’Arc. Ale, czy jeśli chodzi o nazwijmy to wspólne dobro, istnieje jakieś za bardzo? W świecie, w którym większość osób nie patrzy dalej niż przysłowiowy czubek własnego nosa, nie ma za bardzo.

Więc jak rozwiążesz te problemy, szary człowieku? Nie własne. Nie znane. Nie ważne. Niektórzy pomagają, aby poczuć się lepszym. Niektórzy pomagają, żeby lepszym się stać.

***


Posłaniec to druga, po słynnej Złodziejce książek, przeczytana przeze mnie powieść Markusa Zusaka. Trochę się bałam, czy po tak genialnym dziele, jakim była Złodziejka, nie rozczaruję się tą pozycją. A jednak panu Zusakowi udało się mnie zachwycić jeszcze raz. Książka jest napisana lekko i równie lekko, szybko się ją czyta. Wciąga, jak niewiele powieści obyczajowych. I ma wspaniałe przesłanie. Że zawsze są jakieś perspektywy. I że nieważne, co się robi, ważne, jakim się jest człowiekiem. Gdy to piszę, to takie banały. Ale książka naprawdę jest genialna, oparta na ciekawym pomyśle, dobrze napisana i z satysfakcjonującym, błyskotliwym zakończeniem. Polecam. 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Silmarillion





Gdy ponad dwa lata temu rozpoczynałam moją przygodę z Panem Tolkienem, nie przypuszczałam, że jego twórczość będzie dla mnie aż tak ważna. Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, to większość moich ulubionych książek poznałam właśnie przez te trzy lata gimnazjum. (UWAGA! Teraz będą moje dość nieciekawe wspomnienia, więc jak kogoś interesuje sama książka, niech przewinie). Więc przede wszystkim: Hobbit i Władca PierścieniHarry Potter, twórczość Lewisa (poza Narnią), różne tomy ze Świata Dysku Terry’ego Pratchtetta, a także mniej wielbione, ale bardzo lubiane: seria Felix, Net i Nika, klasyka fantastyki taka jak Smok i Jerzy i różne dobre książki wszelkiej maści, jakich nie sposób  wymienić. W piątek miałam takie oficjalne pożegnanie trzecioklasistów, i może stąd takie refleksje. Ogólnie to cieszę się, że odchodzę z tej szkoły- nigdy za specjalnie jej nie lubiłam. Ale poznałam kilka fajnych osób, z którymi szkoda będzie się mi rozstawać. No i miałam wspaniałą panią bibliotekarkę J (Pani Haniu, o Pani mówię) oraz równie dobrą polonistkę. Nie wiem, czy to przeczytają, ale- byłyście najlepszymi nauczycielkami w tej szkole, bardzo Wam dziękuję.

No i właśnie wtedy, na początku pierwszej klasy, gdy miałam jeszcze przedziałek na środku głowy i metr czterdzieści w butach, przeczytałam Hobbita po raz pierwszy. I mnie zachwycił. Mimo że to była lektura szkolna, a te zazwyczaj nie zachwycają. Więc zaraz zaczęły się poszukiwania, bo w szkolnej bibliotece Władcy nie było ( horror!). Ale w końcu jakoś te trzy tomy zdobyłam, i… wsiąkłam. Od razu stałam się wielką fanką Śródziemia. Myślę, że dużą rolę odegrała tu też bardzo udana ekranizacja, którą oglądałam w całości w tamtym roku. Niedługo zamierzam się zabrać do przeczytania całej trylogii po raz kolejny.

Nic więc dziwnego, że gdy do mojej szkolnej biblioteki trafił Silmarillion, przyjęłam to z wielkim entuzjazmem. Dużo wcześniej słyszałam o tej książce i wypożyczyłam od razu. Ale nie przeczytałam jej, dlatego że było to zaraz przed testami, a wtedy mój umęczony wzorami, reakcjami i rozprawkami mózg przyjmował tylko lektury lekkie i łatwe.  A Silmarillion z pewnością do takich nie należy. 

Sam tytuł już jest piękny. Silmarillion. Tak miękko, leciutko układa się na języku, prześlizguje się pod podniebieniem. Właściwie Silmarillion to nazwa tylko jednej z opowieści, zebranych w tym wspaniałym dziele. Książka zaczyna się od historii Ainulindalë- Muzyka Ainurów, opowiadającej o stworzeniu Ardy, czyli Ziemi. Bardzo podobał mi się pomysł przedstawienia stwarzania poprzez śpiew (podobny motyw możemy znaleźć w Opowieściach z Narnii). Poetycki opis, pisany doniosłym, dostojnym stylem, był znakomitym wprowadzeniem do właściwej opowieści.
Następna jest Valaquenta- przedstawienie Valarów, czyli swoistych aniołów czy też bogów, podległych Eru, oraz Majarów, pomniejsze duchy. Oraz Nieprzyjaciel- Melkor, zwany Morgothem, jeden z Valarów, władca ciemności. 

Później przechodzimy do Quenta Silmarillion, najdłuższej z zebranych tu opowieści, przedstawiającą wielowątkową historię Silmarilów, magicznych klejnotów stworzonych przez elfa Fëanora. Historia rozpoczyna się zamieszkaniem Valarów w Amanie i opisuje całą Pierwszą Erę. Pojawienie się elfów pod gwiazdami Ardy, ich wędrówka i rozdzielenie na plemiona, stworzenie księżyca i słońca, kłamstwa i podstępy Morgotha, a w końcu zdrada Fëanora i splamienie rodu elfów krwią, przybycie pierwszych ludzi, zwycięstwa i porażki- to wszystko splata się w wspaniałą, ogromną historię, złączoną jednym motywem- Silamrilami. Opowieści przepełnione szczęściem, takie jak ta o Berenie i Lúthien, i rozpaczą, jak o rodzie Húrina. Rozstania i powroty. Władza i potęga. Miłość. Nienawiść. Honor. Setki lat historii pokoleń elfów i ludzi. Nawet jeśli to tylko fikcja, czytelnik czuje się taki maleńki, obcując z tą opowieścią.

Następną historią jest Akallabêth, opisująca powstanie i upadek Númenoru największego i najwspanialszego ze wszystkich ludzkich królestw. Znów jesteśmy świadkami rozwoju czegoś pięknego. Znów jesteśmy świadkami niszczenia tego piękna przez ciemność. Na końcu mamy króciutki rozdzialik p.t. Pierścienie Władzy i Trzecia Era, opisujący pokrótce wydarzenia, które znamy z Władcy Pierścieni.

Silmarillion jest dziełem wyjątkowym. Dlaczego? John Ronald Reuel Tolkien tworzył go właściwie przez całe swoje życie. Historia Ardy powstawała równolegle z jego historią. Uważam go za jednego z najwybitniejszych pisarzy, ba, ludzi. Człowiek, który potrafił stworzyć nowy świat od zera, z bogami złymi i dobrymi, z własną geografią, mitologią, z własnymi bohaterami i wzorami. Człowiek, który stworzył kilka nowych języków i tysiące nazw własnych. Człowiek, którego opowieści wciąż zachwycają miliony. Rozumiem, że Tolkien może się nie podobać, ale jego wkład w rozwój fantastyki oraz niewyczerpana wyobraźnia będą zawsze zasługiwały na szacunek.

Czytając Silmarillion, który zawiera w sobie właściwie całą historię elfów, niejednokrotnie czułam tchnący z pomiędzy stron niewyczerpany, odwieczny smutek. Smutek Eru, którego dzieło zostało zakażone przez ciemność. Smutek Valarów, gdy pojęli, że Melkor zatruł także serca elfów. I w końcu smutek Dzieci Ilúvatara, pogłębiający się z każdym przeżytym dniem, aż do końca świata. Jednak mimo to ta historia była szczęśliwa. Czytając ją, ma się wrażenie niedokończenia. Razem z Valarami i elfami odkrywamy jedynie część planu Eru- jego zakończenie pozostaje przed nami zasłonięte. (I znowu podobnie jak w Opowieściach z Narnii- w Ostatniej bitwie.) Jednak mamy pewność, że zakończenie będzie szczęśliwe, i że wszystko dąży do spełnienia jakiegoś celu- nawet ciemność i zło ma tu do odegrania swoją rolę. Ilustruje to ten piękny cytat:

Czy nie widzisz, że tutaj w tym małym królestwie w Głębinach Czasu Melkor wypowiedział ci wojnę w twojej własnej dziedzinie? Wynalazł ostre i bezlitosne mrozy, lecz nie udało mu się zniszczyć piękna twoich źródeł i czystych jezior. Spójrz na śnieg, na przemyślne rzeźby szronu! Melkor wymyślił piekący żar i nieokiełznany ogień, ale nie zdołał wysuszyć w twoim sercu pragnień ani też stłumić całkowicie muzyki morza. Podnieś lepiej wzrok ku wyżynom, przyjrzyj się chwale obłoków i wciąż zmieniającym się mgłom, posłuchaj szumu deszczu  zraszającego ziemię! (…) Zaprawdę, Woda stała się teraz jeszcze piękniejsza, niż była w mojej wyobraźni.

Książka została ukończona i wydana cztery lata po śmierci autora przez jego syna Christophera. Początkowo Tolkien nie był pewny, czy wydać Silmarillion, czy zyska on czytelników. Podobno miał powiedzieć: Zero hobbitów, wszędzie elfy i podniosła stylistyka... Dziś wiemy, że wtedy się mylił. Silmarillion jest naprawdę wielkim dziełem. Nie znajduję słów, aby je dobrze opisać. To lektura obowiązkowa każdego fana twórczości Tolkiena.

Jeszcze kilka uwag co do najnowszego wydania : jest fantastyczne! Przedmowa Christopera Tolkiena i fragment listu Johna mówią nam wiele o procesie powstawania książki. Poruszanie się w gąszczu imion i nazw geograficznych ułatwia przejrzysty indeks nazw własnych, umieszczonych na końcu książki. No i piękne, nastrojowe ilustracje Teda Naschmita. Jedyne, czego mi brakowało, to twarda okładka. Wspaniała oprawa do jeszcze wspanialszego dzieła.



Mam takie pytanie związane z kwestiami… technicznymi. Otóż moje teksty zamieszczane tutaj są ostatnio coraz dłuższe. Nie nudzi to was? Może wolicie krótko, a zwięźle? Proszę o sugestie J

wtorek, 11 czerwca 2013

Lekkie oderwanie od fikcji & lekki spadek formy

Ci, którzy czytali większość moich tekstów zamieszczonych na tym blogu, wiedzą, że moim ukochanym gatunkiem jest fantastyka.  Uwielbiam ten stan, gdy  z książką na niewygodnej szkolnej ławeczce albo owinięta kocem wśród oparów herbaty lub kawy przenoszę się do innego świata. Tłum rozwrzeszczanych drugoklasistów zmienia się w armię orków Saurona. Przechodząca polonistka przygarbia się, postarza, z jej twarzy znika makijaż, z paznokci lakier i oto stoi przede mną Minerwa McGonagall w całej okazałości. Latająca po pokoju mucha powiększa się, jej skrzydła staja się mocne i skórzaste, a oddech ognisty. Zwykła szafa z Ikei staje się nagle unikalnym, rzeźbionym zabytkiem, za którym kryje się inny świat, a dochodzące z dołu śmiechy sióstr brzmią jak głosy elfów albo wróżek.

Jednak czasem dobrze przeczytać książkę, która opowiada o prawdziwym życiu. Książkę,  w której brak jest magii i czarów, a przedstawione w niej wydarzenia, mimo że niezwykłe, dzięki temu zyskują tylko na realności. Ostatnio miałam do czynienia z dwoma takimi tomami.

Pierwszy z nich- Nicholas Dane, reklamowany jako współczesna wersja Olivera Twista, nie jest zapisem historii jednego chłopca, lecz zlepkiem różnych historii, które wydarzyły się naprawdę.

Jest wiele rzeczy, których nie da się kupić. Na przykład przeszłość. Każdy jest produktem własnej przeszłości i żadne pieniądze tego świata nie zmienia tego w jednej sekundzie.

Trafiamy do Manchesteru lat osiemdziesiątych, gdzie poznajemy czternastoletniego Nicka Dane’a. Chłopak mieszka z matką w robotniczej dzielnicy. Jest zwykłym nastolatkiem o trochę wyżej niż przeciętnej inteligencji, czasem wagaruje, czasem włóczy się z kumplami. Matce po mrocznej przeszłości udaje się wyjść na prostą; studiuje i pracuje. Nic nie zapowiada zbliżającej się tragedii. Okazuje się, że mama Nicka nie uwolniła się zupełnie od dawnych przyzwyczajeń. W wyniku niefortunnego splotu wydarzeń, Nick trafia do domu opieki. Wszystko mogło by potoczyć się dobrze, gdyby nie był to ośrodek o wręcz wojskowej dyscyplinie, co w założeniu ma wyprowadzić ma młodych ludzi na prostą drogę, a w praktyce sprowadza się do znanego z powieści Jacka Londona prawa pięści i kłów. Poza tym, jedna z największych szych ośrodka Meadow Hill jest Tony Creal, wykorzystujący chłopców seksualnie. Nick, przerażony tą rzeczywistością, razem z kolegą decyduje się na brawurową ucieczkę, po czym trafia do złodziejskiej szajki. Jak potoczy się jego dalsze życie? Czy w końcu wyjdzie na prostą?

Ta książka porusza wiele ważnych i trudnych tematów: przede wszystkim molestowanie seksualne dzieci, ale też nieporadność i zamknięcie na fakty opieki społecznej oraz szemrane środowisko w- wydawałoby się- w cywilizowanym kraju. Ta książka pokazuje też, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, i że można uwolnić się od demonów przeszłości. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że po trzydziestu latach takie sytuacje zdarzają się znacznie rzadziej, albo nie zdarzają się w ogóle.

A oto piosenka, która jakoś tak skojarzyła mi się z tą książką:  W ciemnej tej cely na zgniłym posłaniu młody gitfunfel kopyrta. Pikawa mu stawa w tem wolnym konaniu Czyli Dom wschodzącego słońca w wykonaniu Kultu (z podziękowaniami dla Wujka Jurka J )



Akcja drugiej książki rozgrywa się również w Anglii, ale poruszony jest tutaj zupełnie inny problem. Poznajemy mała dziewczynkę, Hannan, pochodzącą z tradycyjnej, islamskiej, pakistańskiej rodziny. Wiedzie zupełnie szczęśliwy żywot- mimo autokratycznego ojca. Jednak wszystko zmienia się, gdy pięcioletnia dziewczynka zobaczyła, jak tata bije mamę. Próbuje jej bronić, i sama zostaje pobita- a także zgwałcona, przez własnego ojca! Odtąd, regularnie jest w ten sposób karana właściwie za wszystko- za pomyłkę w recytacji Koranu, za nierówno upieczony placek, za nic. Najgorsze jest to, że reszta rodziny- matka i starsi bracia- starają się nie zwracać na to uwagi i zachowują się, jakby nic się nie stało. Jedyną odskocznią dla Hannan od hermetycznej społeczności jest szkoła.


Gdy dziewczynka staje się dziewczyną, pojawiają się pierwsze wyrazy buntu. W tajemnicy przed rodzicami przychodzi do szkoły w europejskich ubraniach, zaczyna wagarować, posuwa się nawet do zaproszenia do domu białej koleżanki. Jednak dopiero gdy dowiaduje się o tym, że ma zostać odesłana do Pakistanu w celu zawarcia zaaranżowanego małżeństwa, decyduje się na ucieczkę z domu. Udaje się jej znaleźć życzliwych ludzi, którzy jej pomagają. W końcu decyduje się na odejście od swojej religii. Jednak karą za porzucenie islamu jest śmierć…

Niewiernej córce podobało mi się to, że autorka oczernia islamu w ogóle, tylko występujące w nim patologie (zdarzające się zresztą w każdej religii), takie jak ignorancja i fanatyzm. Głównym złem jest  w tej opowieści ojciec Hannan, imam. Dziewczyna kładzie duży nacisk na to, że muzułmanie często tak naprawdę nie znają Koranu, bo nigdy nie mogli go przeczytać w innym języku niż niezrozumiany przez nich arabski. Nawet jej ojciec- religijny przywódca- nie przeczytał go nigdy w swoim ojczystym języku.
Hannah Shah (to pseudonim) nigdy nie mówi o tym wprost, ale przez jej historię przebija ogromna siła woli i hart ducha. W moich oczach moje życie nie było przepełnione cierpieniem, lecz miłością- pisze.

Czasem dobrze przeczytać książkę, która opowiada o prawdziwym życiu. Zwłaszcza o prawdziwym życiu z poważnymi problemami. Własne wydają się wtedy takie malutkie i nieistotne. Kłótnia z rodzicami- co z tego? W końcu to MOI rodzice- i są naprawdę wspaniali, mimo że czasem mamy zupełnie inne poglądy. Upierdliwe rodzeństwo- co z tego? Upierdliwe, ale mnie kocha. Nudna szkoła, dwója z fizyki albo kolejny nadprogramowy kilogram- to wszystko odlatuje, daleko, jak piórko na wietrze. Dwóję się poprawi, kilogramy się zrzuci. A nudna szkoła niedługo się kończy.

Ostatnio obserwuję u siebie lekki spadek formy- czytelniczej, oczywiście. Ale to wszystko przez ten Silmarillion- wracam o przeczytanych fragmentów, zapisuję tablice genealogiczne Eldarów, a czasem czytam od nowa całe rozdziały. Takie to piękne. Ale jak skończę Tolkiena, to czytanie już ruszy z kopyta.

Ruszy z kopyta, ruszył z kopyta, a w każdej bryce, vis-á-vis…

Jakoś mi się wszystko dzisiaj z muzyką kojarzy.


środa, 5 czerwca 2013

Fałszywy książę


Jedyna rzecz, która nie może cię zmęczyć do końca życia, to właśnie kłamstwa. Chłopiec, którego wybiorę, musi mieć kłamstwo wyryte w sercu, musi uwierzyć, że jest królem, i myśleć o sobie jako o Jaronie. Musi być tak przekonany do tego kłamstwa, że gdyby nagle stanęła przed nim jego matka, odpowiedziałby bez namysłu, że przykro mu, iż straciła syna, ale on jest dzieckiem Eckberta i Erin. Chłopiec, którego wybiorę, musi przypominać sobie królewskie dzieciństwo, którego nigdy nie przeżył. I musi robić te wszystkie rzeczy codziennie, do końca życia, nigdy nie żałując kłamstwa, które przywiodło go do tego miejsca.

Ile jesteś gotów poświęcić dla władzy i bogactwa? Ile warte jest wyrwanie się z kręgu biedy i cierpienia? Czy misternie upleciona sieć intryg i kłamstw jest w stanie zapewnić lepsze życie?

Gdzieś nad daleką  krainą Carthyą wznosi się widmo wojny domowej. U szczytu schodów panoszą się doradcy i notable, z których każdy jest łasy na władzę. Król zaginął… Jedyną szansą na uspokojenie sytuacji w kraju  jest zaginiony przed laty książę Jaron, uznawany za zmarłego.

Jednak to wszystko dzieje się gdzieś daleko od zwykłego życia zwykłych ludzi. Poznajemy czternastoletniego chłopca- Sage’a, wychowywanego w przytułku. Utrzymujący się z datków i drobnych kradzieży chłopak zostaje wykupiony przez tajemniczego i bogatego człowieka imieniem Conner. Razem z czterema innymi chłopcami ma uczestniczyć w intrydze, która może mieć wpływ na losy całego kraju.

Ta opowieść to ciekawa i wciągająca propozycja dla osób, które w literaturze młodzieżowej dość mają magicznych stworów i paranormalnych wydarzeń. Historia przedstawiona w Fałszywym księciu mogła równie dobrze wydarzyć się w średniowieczu, w jednym z europejskich państw. Mimo to, nie jest nudna ani banalna; przez cały czas czytelnik odczuwa lekkie napięcie, plącząc się razem z bohaterami w gąszczu kłamstw i intrygi. Mimo, że pośrodku książki zaczęłam się powoli domyślać, kim naprawdę jest Sage, to zakończenie było dla mnie prawdziwym zaskoczeniem. Dużym plusem są też wątki traktujące o właściwym pojmowaniu władzy i obowiązkach z nią związanych. Krótko mówiąc, jest to jedna z ciekawszych pozycji dla młodzieży i nie tylko; z niecierpliwością czekam na kolejne części Trylogii Władzy Jennifer A. Nielsen.

niedziela, 2 czerwca 2013

Żona podróżnika w czasie



Żonę podróżnika w czasie postanowiłam przeczytać trochę dlatego, że jest na liście 100 książek BBC, a trochę dlatego, że ma bardzo interesujący tytuł. O wiele lepiej i bardziej intrygująco brzmi Żona podróżnika w czasie niż sam Podróżnik w Czasie. Mimo, że historia przedstawiana jest z punktu widzenia różnych bohaterów i na początku trochę zmylił mnie ten tytuł, bo myślałam, że będzie tylko o żonie, to nie rozczarowałam się ani trochę.

Właściwie tę książkę mogłabym spokojnie zliczyć do bardzo ostatnio popularnego gatunku, jakim jest paranormal romance. Zwykła dziewczyna poznaje niezwykłego, można wręcz powiedzieć zmutowanego faceta, zakochuje się w nim i mimo problemów żyją długo i szczęśliwie. Zazwyczaj omijam takie pozycje szerokim łukiem. Jednak miłość Clare i Henry’ego diametralnie różni się od jakże głębokich uczuć, przedstawionych w owych powieściach. Jest taka… zwyczajna, mimo że niezwykła. Zwyczajne życie trochę niezwyczajnych ludzi. Niezwyczajnych- bo Henry potrafi przenosić się w czasie. Jest to związane z zmianami genetycznymi. Od czasu do czasu po prostu znika, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań, i znajduje się nagle nagi, bez dokumentów, bez pieniędzy, nawet bez plomb w zębach, w nieznanym sobie czasie i miejscu. Bardzo problematyczne, prawda? Henry, aby przeżyć, musi kraść, kłamać, bić się, uciekać, uciekać, uciekać. I nagle wraca do domu- po minucie, godzinie, tygodniu. Wraca. I znowu znika. A mimo to tych dwoje ludzi potrafiło stworzyć dom, rodzinę. Nie bez problemów, ale- rodzinę. Tak pogardzana w dzisiejszym świecie.


Książka niepozbawiona jest minusów. Sposób narracji nie za bardzo przypadł mi do gustu, tak samo jak drobne potknięcia stylistyczne- w takich wypadkach trudno określić, czy to wina autorki, czy tłumacza. Jednak są to naprawdę ledwo zauważalne błędy. Ta opowieść bardzo mnie poruszyła i momentami wzruszyła- a wzruszyć mnie naprawdę trudno, zwłaszcza historiami miłosnymi. Bardzo podobał mi się także pomysł, aby na końcu zamieścić fragment Odysei- scenę spotkania Odyseusza i Penelopy. Krótko mówiąc, jest to bardzo dobra książka, oparta na znakomitym, oryginalnym pomyśle, ładnie napisana, poruszająca, z chwytliwym tytułem. Zdecydowanie polecam- również tym, którzy do tematyki miłosnej nie są przekonani.